Caravan – Warszawa, Progresja Music Zone 23.02.2019

Bardzo ucieszyłem się na wieść, że legenda kanterberyjskiego rocka znowu zagra koncerty w naszym kraju. Bardzo rzadko ten nurt gości na scenach polskich klubów, tym bardziej ponowne pojawienie się Caravan w Polsce wzbudza silne emocje u fanów tego dość osobliwego brzmienia, jakie narodziło się jeszcze w połowie lat 60. ubiegłego stulecia. Flagowy okręt kanterberyjskiej sceny Caravan gościł już w naszym kraju. Wydarzenie to miało miejsce w warszawskim kinoteatrze Bajka w 2005 roku. Bilet z tego wydarzenia spoczywa spokojnie w pawlaczu w jednym z pudełek z koncertowymi trofeami oraz dawną korespondencją przesyłaną przez słuchaczy mojego programu Rockowa Wyspa. Nieskromnie nadmienię, że byłem świadkiem dwóch koncertów Caravan w Niemczech. Wszystkie te poprzednie wydarzenia, w których miałem okazję uczestniczyć, wypaliły pod moimi powiekami niezatartą kliszę wspomnień, a także zarejestrowały w mojej pamięci ogromną gamę niczym niezmąconych i świeżo brzmiących dźwięków. Szkoda, że tylko w filmach SF można pamięć przenieść na fizyczny nośnik, bo byłoby czego posłuchać.
Kiedy nasz „Sokół Millenium” bezpiecznie dowiózł całą załogę do Klubu Progresja Music Zone w Warszawie i gdy zajęliśmy wygodne pozycje, by odbierać występ wszystkimi zmysłami, około 20:30 na scenie pojawił się długo wyczekiwany zespół Caravan. Kochani czytelnicy – cóż to był za koncert! Trudno to wyrazić słowami, jakkolwiek opisać czy opowiedzieć. Wraz z pierwszymi dźwiękami rozpostarł się przede mną cały wachlarz wspomnień. Przed oczami zaczęły powoli przesuwać się wszystkie okładki płyt, zaczęły nakładać się wyryte w pamięci obrazy z poprzednich koncertów, a wszystko to otulone wizerunkiem radiowego mikrofonu, przez który anonsowałem poszczególne kompozycje przez 27 lat Rockowej Wyspy. Drogi czytelniku – nie straciłem świadomości. Poddałem się jedynie baśniowemu zaklęciu, jakim jest i zawsze była dla mnie muzyka Caravan. Owa magia była także obecna w sali warszawskiej Progresji tego sobotniego wieczoru. Nie chcę wdawać się w żadne porównania, ale wydaje mi się, że ten występ zespołu Caravan był znacznie lepszy od polskiego występu w 2005 roku.
Formy, jaką dysponuje Pye Hastings wraz z przyjaciółmi, pozazdrościć może niejeden młodszy o kilka dekad od nich zespół. Wszystkie epitety w stylu: olbrzymia i głęboka pasja, niesamowite zaangażowanie czy kosmiczna energia widoczne i odczuwalne były w każdej sekundzie tego koncertu. Zespół Caravan nie ma potrzeby mierzenia się ze swoją historią, nie musi niczego weryfikować i udowadniać. Ogromna dawka pozytywnej energii, sił witalnych oraz radości z grania, jaką dają im występy sceniczne, wystarcza za wszystkie komplementy świata.
Tegoroczna trasa koncertowa Caravan przebiega pod hasłem 50-lecia istnienia zespołu, więc można było się spodziewać przekrojowego materiału, dającego przeciętnemu słuchaczowi pełen obraz ewoluującego przez lata brzmienia zespołu, jak też zapewniającego komfortową podróż przez jego największe utwory. Mogliśmy zasłuchiwać się w piękno flagowych epickich kompozycji, takich jak: „Love In Your Eye” z albumu „Waterloo Lily”, czy oczekiwana przez wiernych fanów wielowątkowa suita „For Richard” z legendarnego krążka „If I Could Do It All Over Again, I’d Do It All Over You”, czy wreszcie wykonana w kulminacyjnym momencie koncertu potężna suita „Nine Feet Underground” z albumu „In The Land Of Grey And Pink”, będąca czymś w rodzaju świętego Graala w dyskografii zespołu. Nie zabrakło także melodyjnych i noszących znamiona przeboju uroczych kawałków, jak tytułowa kompozycja z legendarnego i trudno osiągalnego na analogowym nośniku „If I Could Do It All Over Again, I’d Do It All Over You” czy choćby „Golf Girl”, „Love To Love You”. Zresztą – jak sami wiecie – muzyka Caravan to przede wszystkim pełne niepowtarzalnego uroku melodie. Dotyczy to krótkich form muzycznych zamkniętych w klasycznych piosenkach, jak również rozbudowanych suit. Brzmienie Caravan cechują także niebanalne aranżacje oraz niezwykle interesująca instrumentacja. Wszystkie te cechy charakterystyczne dla twórczości Caravan były namacalnie obecne podczas warszawskiego koncertu.
Warto podkreślić, iż Caravan nie jest zespołem bazującym jedynie na swojej przeszłości i przebogatym dorobku minionych 50 lat. Wiarygodności i świeżości zespołowi Caravan nadaje wykonywanie kompozycji z aktualnej, ciągle jeszcze nieogranej płyty „Paradise Filter”. Wprawdzie album ten ukazał się w 2013 roku, jednak ciągle żyje i nie starzeje się poprzez obecność na scenie. Z tego krążka należy wyróżnić przede wszystkim wykonany w Progresji „Farewell My Old Friend” napisany dla wieloletniego perkusisty Caravan i przyjaciela Pye’a Hastingsa – Richarda Coughlana oraz „Dead Man Walking” czy wykonany na bis „I’m On My Way”. Całą załogę przedstawię i setlistę z warszawskiego koncertu zamieszczę poniżej.
Zapewne na olbrzymie słowa pochwały zasługuje Geoff Richardson – człowiek orkiestra i obok Pye Hastingsa drugie koło zamachowe tej muzycznej lokomotywy. Geoff to wulkan energii, omnibus muzyczny grający na skrzypcach, gitarze, pokazujący teatralne sztuczki pod postacią choćby solówki zagranej na łyżkach, ale co najważniejsze doskonale prowadzący cały koncert. Geoff zapowiadał i komentował poszczególne utwory, żartował, opowiadał ciekawostki związane z zespołem. Reszta muzyków jest przykładem na to, jak można starzeć się pięknie zachowując przy tym pasję, zapał, świeżość. Muzycy z Caravan grali tak, jakby odmłodnieli o 50 lat, zachowując przy tym ogromne doświadczenie sceniczne nabyte przez te wszystkie lata.
W kalendarzu tegorocznych krajowych koncertów zagranicznych klasyków występ Caravan będzie zapewne jednym z najciekawszych wydarzeń koncertowych i oby takich było więcej. Jeśli chodzi o frekwencję, to nie była ona zbyt oszałamiająca, za to na widowni zasiedli ci z miłośników starego dobrego progresywnego rocka, którym zależało, aby posłuchać właśnie Caravan. Salę warszawskiej Progresji wypełnili oddani miłośnicy tego zespołu znający każdy utwór, płytę i wszystkie niuanse personalne, które miały miejsce w Caravan na przestrzeni 50 lat ich światowej kariery. Zespół Caravan został godnie przyjęty przez swoich fanów, a ich występ obficie wynagrodzony gromkimi owacjami na stojąco. Mam taką cichą nadzieję, że to, co się wydarzyło w warszawskiej Progresji, to nie jest ostatnie słowo od Pye Hastingsa i kolegów. Mam nadzieję, ze doczekamy się jeszcze nowej płyty albo i dwóch płyt, a także kolejnego koncertu w Polsce.
Caravan przyjechał na koncerty w naszym kraju w ciekawym i niemal oryginalnym składzie. Faktem jest, że kuzynostwo Sinclairów od dawna nie występuje z zespołem, ale za to jest lider Pye Hastings na wiodącej gitarze i jako główny wokalista. A obok niego multiinstrumentalista Geoffrey Richardson grający na drugiej gitarze, flecie, skrzypcach, śpiewający oraz prowadzący cały koncert. Na gitarze basowej oryginalny basista Jim Leverton, który także śpiewał głównie kwestie Richarda Sinclaira. Na instrumentach klawiszowych Jan Schelhaas, który zajął miejsce Dave’a Sinclaira w Caravan, znany także ze współpracy z zespołem Camel. Na perkusji zaś nieco młodszy Mark Walker, który zastąpił zmarłego pierwszego bębniarza Richarda Coughlana. Musicie przyznać, że załoga zacna.
Kto mógł przybyć na koncert, a nie zrobił tego z czystego lenistwa lub z nieufności i niewiary w doskonałą formę artystów, niech żałuje, gdyż ominęły go dwie godziny muzycznej uczty duchowej. Zwłaszcza dla takich osób zamieszczam całą zawartość warszawskiego koncertu w formie setlisty.
1. Memory Lain, Hugh / Headloss
2. And I Wish I Were Stoned
3. Golf Girl
4. Better Days Are To Come
5. If I Could Do It All Over Again, I’d Do It All Over You
6. The Love In Your Eye
7. For Richard
8. Love To Love You (And Tonight Pigs Will Fly)
9. Farewell My Old Friend
10. Nightmare
11. Smoking Gun (Right For Me)
12. Dead Man Walking
13. I’ll Be There For You
14. Nine Feet Underground
Bis:
15. I’m On My Way

ARB
Marzec, 2019 r.