Dream Theater – Katowice, Spodek 28.07.2011

To był magiczny wieczór w katowickim Spodku. Po raz kolejny polskiej publiczności zaprezentowali się muzyczni magicy z Teatru Marzeń. Siódma już wizyta tego niezwykle zjawiskowego zespołu była tym bardziej interesująca, że muzycy zapragnęli zaprezentować szerszej publiczności nowego perkusistę Mike’a Manginiego. Co więcej, grupa jest przed wydaniem swojego najnowszego albumu, który światło dzienne ujrzy dopiero na początku września. Była to zatem bardzo oczekiwana przez fanów wizyta. Oczywiście odejście Mike’a Portnoya wzbudziło wiele kontrowersji w szeregach wielbicieli zespołu, więc byłem ciekaw, jak zagra nowy perkusista, czy się sprawdzi, czy zostanie ciepło przyjęty przez publiczność. Po cichu wierzyłem, że wszystko się uda i nie myliłem się. Mike Mangini poczuł się w Dream Theater jak przysłowiowa ryba w wodzie, a owacje, jakie dostał od tłumu po popisowym solo na bębnach, ugruntowały jego pozycję w zespole. To doskonały następca Mike’a Portnoya i myślę, że nie ma sensu rozwodzić się nad warsztatem Manginiego, gdyż jest to perkusista najwyższej próby, o najwyższych umiejętnościach, doskonałym wyczuciu wszelakich niuansów, jakie zawiera warstwa rytmiczna kompozycji Dream Theater.
A sam koncert? Można by napisać krótko – był jak zwykle doskonały. Setlista okazała się bardzo ciekawa, z jednym nowym utworem „On The Backs Of Angels”, nie do końca przewidywalna, ale prezentująca przekrojowo dorobek zespołu, a co za tym idzie opanowanie materiału przez nowego perkusistę. A poza tym mogliśmy podziwiać doskonałe brzmienia, znakomite dialogi pomiędzy poszczególnymi instrumentami, hipnotyzujące, czasem liryczne i niebywale klimatyczne partie instrumentów klawiszowych, wręcz niespotykane gitarowe pochody, pasaże i solówki oraz doskonałą formę wokalisty. Całość była porywająca, czarująca i trzymająca widza w napięciu emocjonalnym aż do samego końca. Działo się tak również za sprawą znakomitego nagłośnienia, świateł potężnych i doskonale współpracujących z muzyką, ciekawych prezentacji multimedialnych. Muzyka grana przez Dream Theater na żywo jest jeszcze bardziej ekspresyjna, pełna przeróżnych klimatów, barw, odcieni, posiada niebywały koloryt i wciąga słuchacza w interesującą współpracę i bardzo intensywne przeżywanie całego widowiska.
Pisać o koncercie Dream Theater to trudna sztuka, bo cóż można nowego wymyślić. Jak zwykle powalający profesjonalizm, nadprzyrodzone umiejętności, muzyczna ekwilibrystyka opanowana w najwyższym stopniu. Każda z tras obfituje w różnego rodzaju niespodzianki, za każdym razem lista utworów zawiera kilka dawno nie prezentowanych tytułów z bogatego dorobku fonograficznego Dream Theater i jeżeli komuś wydaje się, że to tylko rockowy cyrk technicznych popisów instrumentalistów, to jest w błędzie. Był to doskonale przygotowany i przemyślany koncert, pełen różnych wątków, ujmującej, lirycznej, pełnej przestrzeni gitary z głębokim tłem kreowanym przez instrumenty klawiszowe. Można podróżować poprzez tę muzykę przez długi czas nie doznając uczucia znużenia. Dream Theater to bardzo specyficzny zespół, jego muzyka może być trudna w odbiorze, ale jeżeli wejdziemy w ten pełen przecudnych dźwięków świat, kreowany przez tę formację, to jestem pewien, że zostaniemy już tam na zawsze. To pełna emocji i uduchowiona muzyka, ukryta pod gęstym płaszczem matematycznie granych łamigłówek.
To był kolejny udany występ Dream Theater w naszym kraju. Z niecierpliwością czekam na nową płytę i na następną planowaną wizytę w Polsce. W katowickim Spodku przeżyłem kolejne bardzo udane spotkanie z zespołem, który rocka progresywnego podnosi do rangi sztuki o najwyższym poziomie i stopniu uniesienia. Kto się jeszcze nigdy nie wybrał na żaden z dotychczasowych koncertów Dream Theater, bo zniechęcony był powierzchowną opinią o przeroście formy nad treścią, niechaj to uczyni jak najprędzej, bo warto przekonać się, że jest zupełnie inaczej. Po kilku wizytach zespołu w naszym kraju mogę stwierdzić, że sprzedałem swoją duszę za bilet do Teatru Marzeń i nie żałuję tego wyboru.

ARB
Lipiec, 2011 r.