Twórczości niezwykle utalentowanego, walijskiego multiinstrumentalisty, kompozytora i aranżera Roba Reeda przyglądam się już od dwudziestu lat. W 1993 roku dał się poznać na artrockowym firmamencie jako Cyan. Jego 14-minutowa suita „Nosferatu (Requiem For A Vampire)” z albumu „Pictures From The Other Side” wciąż budzi we mnie zachwyt mimo nieco archaicznego już dziś brzmienia. Zawsze ceniłem sobie projekty Roba za rozmach, fantazję, inteligentne nawiązania do muzyki klasycznej. Dowodzona przez niego od 13 lat formacja Magenta, której twarzą jest obdarzona charakterystyczną barwą głosu, utalentowana wokalistka Christina Booth, zajmuje moją uwagę od pierwszej płyty. Dodatkowym atutem twórczości Roba Reeda jest to, iż każda z jego płyt – zarówno pod nazwą Cyan jak i Magenta – jest starannie przygotowana od strony muzycznej i tekstowej. Rob jawi się nam jako osoba wrażliwa na dźwięki, orientująca się w muzyce, ale także jako doskonały autor tekstów interesujący się wieloma aspektami tego świata i niezwykle oczytany.
Nie inaczej jest i w przypadku najnowszego krążka Magenty. Rob Reed przygotowywał ten album starannie przez kilka lat, dbając o każdy jego detal. Tak jak poprzednie płyty, tak i ten album ma wyraźnie nakreślone libretto. Tematem albumu „Seven” z 2004 roku jest siedem grzechów głównych. Płyta „Home” to wspaniała historia o poszukiwaniu szczęścia, emigracji i jej konsekwencjach. Nie inaczej jest na najnowszym wydawnictwie „The Twenty Seven Club”. Ten tytułowy klub 27-latków opowiada o losach ludzi, których linia życia została przerwana w tak młodym wieku. Jimi Hendrix, Jim Morrison, Janis Joplin – to tylko kilka takich przykładów. Ich życie na najwyższych obrotach zwiodło te postaci na manowce i w efekcie doprowadziło do tragicznego w skutkach końca. I jak zwykle muzyka starannie przygotowana, zagrana i nagrana przez zespół Magenta.
Album otwiera „The Lizard King” – dynamiczny i rozbudowany utwór, który już wcześniej znany był fanom zespołu z singla pilotującego wydawnictwo. Zawierał on trzy wersje tej kompozycji. Od pierwszych dźwięków wyczuwalny jest charakterystyczny styl zespołu. Chris Fry długimi dźwiękami gitary, mocno osadzonymi w stylistyce Yes, szkicuje kolejne partie utworu. Rob Reed podkreśla charakter kompozycji stylistycznymi orkiestracjami, będącymi prawdziwą ozdobą każdego z utworów. Kolejną kompozycją na płycie jest „Ladyland Blues”, będący namacalnym hołdem złożonym osobie Jimi’ego Hendrixa. Już sam tytuł przywodzi na myśl „Electric Ladyland”. To najbardziej pogmatwany fragment tego albumu. Prawdziwą ozdobą tego krążka jest „Pearl”. Nastrojowa, długa, smutna w swojej wymowie kompozycja sącząca się z głośników, genialnie zaśpiewana przez Christinę Booth. Kompozycje „Stoned” oraz „The Gift” nie odbiegają poziomem od reszty utworów. Album zamyka rozbudowana suita „The Devil At The Crossroads”. Diabeł zawsze czyha na rozstajach dróg i życiowych zakrętach. Jest on sprawcą wszelkiego zła. W tej kompozycji objawia się całe muzyczne piękno Magenty, kunszt i talent kompozytorski oraz aranżacyjny Roba Reeda wraz z całą jego fantazją i wrażliwością.
„The Twenty Seven Club” to powrót Magenty do najlepszej formy i najpełniejszego stylu zespołu z okresu „Seven” i „Home”. Długie kompozycje, bogato zdobione przeróżnymi muzycznymi smaczkami, chwytające za serce gitary, klasyczne, stylowe orkiestracje oraz rozbudowane wielowarstwowe partie instrumentów klawiszowych czynią brzmienie Magenty zjawiskowo szlachetnym. Dodać do tego należy tak rzadko już dziś spotykane pełne uroku melodie.
Wspominałem we wstępie, że za całość materiału odpowiedzialny jest Rob Reed grający na instrumentach klawiszowych, gitarze basowej, będący jednocześnie producentem płyty. Wymieniony już Chris Fry odpowiada za partie gitar. Przecudnej urody Christina Booth za sprawą swojego głosu bierze w niewolę serca słuchaczy. Gościnnie występuje jeszcze perkusista Andy Edwards.
Wydanie „The Twenty Seven Club” wzbogacone jest o płytę DVD, na której ten sam materiał istnieje pod postacią wielokanałowego mixu, znaleźć tam można również ponad sto minut relacji filmowej z prac nad albumem.
Jeśli szukasz drogi czytelniku muzyki, która poruszy wszystkie pokłady Twojej wrażliwości oraz zmusi do myślenia nad zawartymi w niej treściami, to płyta „The Twenty Seven Club” będzie idealna do zaspokojenia muzycznych i intelektualnych potrzeb. Polecam ten album, ponieważ nie ma na nim ani odrobiny zatęchłego ducha komercji.
ARB
Październik, 2013 r.