Another Pink Floyd – Kielce, Filharmonia Świętokrzyska 29.10.2017

Wiele legend klasycznego rocka doczekało się swoich naśladowców i jak to z takimi zespołami bywa, zdecydowana ich większość nie kwalifikuje się do tego, by w ogóle zwracać na ich poczynania uwagę. Brzmią one jak klony, często mdło, bez żadnego wyrazu, starając się jedynie odwzorować twórczość swoich mistrzów. Takie działanie kojarzy mi się z lekcją rysunku technicznego. Ów rysunek musi być dokładny, precyzyjny, nie może zawierać żadnego błędu, ani tym bardziej odciśniętego indywidualnego piętna wykonawcy, który zabrał się za jego tworzenie. Pozostaje jeszcze ta mniejszość – a ona prezentuje się zupełnie inaczej. W przeciwieństwie do przytłaczającej armii szybko starzejących się klonów, mamy czasem do czynienia z bardzo interesującym zjawiskiem opartym na ponadczasowej twórczości mistrzów rocka. Takim szalonym diamentem, który swój blask czerpie z niegasnącego źródła, jakim jest twórczość Pink Floyd, jest nasza rodzima krakowska formacja Another Pink Floyd. To ta grupa niezwykle utalentowanych śmiałków, gotowych zmierzyć się z legendą zespołu Pink Floyd, odwiedziła nasze miasto i rozkochała we własnych interpretacjach floydowskich tematów przybyłą licznie na ich występ publiczność. Wydaje mi się, że nie ma w tych słowach przesady.
Zespół Another Pink Floyd z ogromnym powodzeniem koncertuje w kraju oraz całej Europie od dziewięciu lat, dając melomanom choćby namiastkę niepowtarzalnej atmosfery i magii, jaką emanowali ze sceny przez wiele lat członkowie oryginalnego Pink Floyd. Tegoroczna trasa koncertowa Another Pink Floyd upływa pod znakiem czterdziestolecia wydania kultowej płyty „Animals”. Zagranie, a nie odegranie tego materiału jest głównym punktem tegorocznego programu naszych Floydów. Występ w Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach 29 października składał się zatem z dwóch części. Część pierwszą otworzyła finezyjnie zagrana kompozycja „Sorrow” z jednej z moich ukochanych płyty Floydów „A Momentary Lapse Of Reason”, która w tym roku obchodzi również swój okrągły jubileusz trzydziestolecia przyjścia na świat. Muzycy potraktowali ten temat z olbrzymim namaszczeniem. Trzech gitarzystów wykonujących wstęp wzorowany na koncertowej aranżacji tego utworu nadało niemal mistycznego charakteru tej kompozycji. Utwór „Sorrow” należy do bezwzględnie najważniejszych dla mnie kompozycji z całego katalogu rockowych evergreenów. Następnie grupa wykonała kilka fragmentów albumu „The Division Bell”, z których wyróżnić należy pełną ekspresji interpretację tematu „What Do You Want From Me”. Jedną z kilku tzw. wisienek na torcie było sięgnięcie przez muzyków do zakurzonej, singlowej części dyskografii Pink Floyd i otarcie z muzycznego kurzu utworu „Arnold Layne” z dedykacją – rzecz jasna – dla nieżyjącego już Syda Baretta. Kim był Syd i co znaczył dla historii Pink Floyd – o tym pisać chyba nie trzeba. Rewelacyjnie zabrzmiał utwór „Welcome To The Machine”. Przyznaję, że doznałem dotknięcia scenicznej magii, jaką wytworzyli młodzi muzycy z Krakowa. Zespół podtrzymał ten stan muzycznej nirwany, wykonując wydawałoby się zdarty do bólu temat „Another Brick In The Wall” – części I i II. Zagrali te nuty po swojemu i z ogromną dawką własnej inwencji, olbrzymią determinacją. Słychać że mają własny pomysł na ciekawą aranżację oraz przebudowę tego pozornie wyświechtanego tematu. Nadali temu najsłynniejszemu w historii rocka protest songowi nowe życie.
W drugiej części koncertu zabrzmiał w całości program z longplaya „Animals”. Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Zespół nie tylko poradził sobie bardzo sprawnie ze złożoną materią tej muzyki, ale także dołożył szczyptę własnego pomysłu. Tchnął w album „Animals” nowe życie. Zanim muzycy definitywnie pożegnali się z publicznością, podarowali jej kilka fenomenalnie zagranych utworów na bis. Były to takie perły, jak po mistrzowsku wykonany utwór „Time”, brawurowo zagrany „Comfortably Numb”, a na sam finał zabrzmiało rozbudowany „Run Like Hell”, podczas którego wokalista Norman Power przedstawił cały zespół łącznie z ekipą realizatorską.
Pisząc o koncercie Another Pink Floyd koniecznie trzeba pamiętać o całej oprawie, będącej bardzo ważnym elementem dla muzyki płynącej ze sceny. Okrągły ekran otoczony reflektorami penetrującymi salę koncertową smugami światła o różnej barwie oraz natężeniu w zależności od nastroju, jaki miały one podkreślać. Doskonałe brzmienie będące efektem perfekcyjnej współpracy realizatora dźwięku z zespołem. Najważniejszym jednak atutem Another Pink Floyd są sami muzycy wraz z całym wachlarzem wysokich umiejętności, wszechstronności oraz wyobraźni. Przede wszystkim ich pasja i zaangażowanie nadają własnego charakteru oraz wyrazu muzyce Another Pink Floyd. Widać gołym okiem uśmiechy na ich twarzach, co pozwala sądzić, że muzyka Pink Floyd jest dla nich czymś więcej niż tylko sposobem na sceniczną egzystencję. Wręcz namacalna jest radość z zabawy floydowską konwencją, przetwarzanie i własne interpretowanie ich dorobku oraz wkładanie w dobrze nam znane utwory własnych, często bardzo oryginalnych pomysłów.
Another Pink Floyd to dobrze zbudowany na solidnych fundamentach organizm. Liderem, pomysłodawcą i dobrym duchem tego przedsięwzięcia jest klawiszowiec Andrzej Łakomy. Pośród trzech gitarzystów wyróżnić należy Marcina Kruczka. To młody, utalentowany, o wszechstronnych możliwościach gitarzysta, o którym Ryszard Kramarski powiedział kiedyś, że „Marcin zagra wszystko, o co go poproszę. Chcę Latimera – on gra, chcę Gilmoura – Marcin już gra jego brzmieniem”. Marcin Kruczek znany jest fanom progresywnego rocka z kilku projektów, z których wyróżnić należy choćby nazwę Metus. Również Grzegorz Bauer, obecnie perkusista Millenium, znany jest szerzej artrockowej braci. Grzegorz to wytrawny perkusista. Norman Power doskonale radzi sobie na pozycji wokalisty. Z łatwością panuje nad całością koncertu, utrzymuje doskonałą relację pomiędzy zespołem a zgromadzoną na występie publicznością. Nie zawodzą chórki w postaci trzech niewiast, pośród których występuje żona lidera zespołu. A oto i reszta składu Another Pink Floyd: Piotr Myjak – gitara i drugi wokal w zespole, Grzegorz Koniarz – gitara, Paweł Pyzik – bas.
Przyznam, że miałem pewne obawy, byłem nieufny co do jakości tego występu, gdyż tego typu przedsięwzięcia nie zawsze się sprawdzają. Pisałem o tym już we wstępie. Another Pink Floyd to jest zupełnie inna bajka. „Bajka” to bardzo dobre określenie. Pozwala ona przenieść widza w inną czasoprzestrzeń, do nieistniejącego już dawno świata muzyki Pink Floyd. Kielecki koncert sprawił, że odbyłem wewnętrzną, bardzo osobistą podróż w rejony dobrze mi znane. Miałem to szczęście przeżyć koncert Pink Floyd w 1994 roku w czeskiej Pradze. Na dodatek cały stadion skąpany został w strugach ulewnego, niemal tropikalnego deszczu. Oglądałem występ Davida Gilmoura na terenie Stoczni Gdańskiej w 2006 r. oraz koncerty Rogera Watersa w 2002 r. w ramach trasy „In The Flash jak też „The Wall” w Łodzi w 2009 roku. Mimo tak potężniej dawki oryginalnych – jakby nie było – Floydów, nasz Another Pink Floyd zrobił na mnie niemniejsze wrażenie swoją autentycznością i szczerością wykonania ogranego na wszystkie sposoby dorobku Pink Floyd. Jeszcze jedna zaleta polskich Floydów przypomniała mi się na zakończenie tego tekstu. W odróżnieniu od australijskiej koszmarnej kopii Pink Floyd, nasi młodzi, niezwykle utalentowani muzycy nie podchodzą do muzyki Pink Floyd na kolanach. Mają dużo siły i odwagi, by przejrzeć się w muzycznym zwierciadle twórczości Floydów bez rumieńca wstydu, a na dodatek dopisać do tej historii odrobinę siebie. Wiem, że niedowiarków nie przekonam, ale tym, którzy wahają się przed tego rodzaju muzycznymi doznaniami, gorąco polecam występ Another Pink Floyd. Nie będziecie zawiedzeni.

ARB
Listopad, 2017 r.