Millenium – Kraków, Kijów.Centrum 22.09.2017

Przestronne, eleganckie, a co najważniejsze dobrze brzmiące wnętrze kina Kijów.Centrum to doskonałe miejsce do słuchania muzyki. Wysoka sala, sporych rozmiarów scena i wygodne siedziska dla publiczności tworzą sprzyjające warunki do tego, aby na jakiś czas oderwać się od rzeczywistości i zanurzając się głęboko w fotel posłuchać muzyki. Nic więc dziwnego, że Ryszard Kramarski – spiritus movens zespołu Millenium oraz mózg wydawniczo-handlowej oficyny Lynx Music – wybrał to miejsce po raz drugi po to, by zorganizować w nim swego rodzaju „An Evening With Millenium”. Ostatnie takie spotkanie publiczności z zespołem w murach dawnego Kina Kijów miało miejsce w 2015 roku. Dowodem tamtych wydarzeń jest wydawnictwo „The Cinema Show” utrwalone na podwójnym CD z dołączoną płytą DVD oraz pierwszym w historii Millenium krążkiem Blu-ray. Tym razem spotkaliśmy się w kinie Kijów.Centrum z zupełnie innej okazji.
Nie chcę snuć żadnych tez na temat roszad personalnych w składzie Millenium. Nie mam zamiaru zajmować żadnego stanowiska w temacie opuszczenia zespołu przez wieloletniego wokalistę Łukasza „Galla” Gałęziowskiego, ale właśnie ten fakt stał się powodem tego, by w jesienny wrześniowy wieczór wierni fani muzyki zespołu pojawili się na ich ostatnim wspólnym występie. Będąc bezwarunkowo uzależnionym od twórczości Millenium, zachowując dystans i zdrowy rozsądek, przyjąłem tę informację ze sporym smutkiem, jak też pewnym zainteresowaniem, pytając – co dalej? Na tego typu dywagacje przyjdzie jeszcze czas, a teraz należało godnie pożegnać się z Łukaszem. Imponuje mi zmysł marketingowy Ryśka: skoro już tak się stało, to zróbmy z tego wydarzenie! Jak pomyślał, tak też zrobił i wraz z zespołem zafundował nam fantastyczny, długi i bogaty w różnoraką muzykę wieczór.
Po raz pierwszy na swój występ Millenium zaprosiło gości: zespół Fizbers oraz dobrze znanego wszystkim szperającym w katalogu Lynx Music Metusa. Wieczór otworzyli debiutanci w barwach Lynx Music – Fizbers. Jak na bardzo młodych muzyków, był to udany występ. Mnie prywatnie Fizbers nie porywa, jednak głęboki potencjał twórczy, jaki w nich drzemie, jest dostrzegalny. Dlatego też posłuchajmy uważnie ich debiutu płytowego i poczekajmy na większą muzyczną ofertę ze strony zespołu. Na prawdziwy sukces przyjdzie czas. Atmosfera zgęstniała w momencie pojawienia się na scenie Marka Juzy i jego projektu Metus. Była to starannie przygotowana przez muzyków godzina oryginalnej i wyjątkowej muzyki. Marek wraz z zespołem zadbał o każdy szczegół. Kompozycje „A niebo jest atramentowe” i „Dryfuję” z ostatniego studyjnego albumu zostały tak zagrane, że sala kinowa zamieniła się we wczesnośredniowieczną pogańsko-słowiańską świątynię, gdzie oddaje się cześć czterem twarzom Światowida, natomiast „Apostasy” z płyty „New Dawn” oraz wykonany po polsku temat „Poza czas” z krążka pod tym samym tytułem grzmotnął mocno moim jestestwem i rzucił na kolana, czyniąc ze mnie poddanego magii Metusa. Wielka szkoda, że potencjał Marka tak się marnuje. Ponownie wyrażę swoją opinię, że jego twórczość godna jest europejskich sal koncertowych i festiwali z niebanalną muzyką dla ludzi zakochanych w nietuzinkowych brzmieniach, słuchających tekstów i odbierających muzykę każdą komórką swojego ciała. Mój wrodzony optymizm pozwala mi wierzyć, że tak się stanie. Marek otoczony jest doskonałą plejadą muzyków. Opisywałem ich przy okazji sprawozdania z koncertu Metusa, który odbył się w Krakowie w kwietniu bieżącego roku. Stwierdzam, że mamy doskonałego śpiewającego poetę wyprowadzającego słuchacza z mrocznych zakamarków jego duszy ku oślepiającemu blaskowi największych gwiazd wszechświata.
A teraz, popijając mocną herbatę Earl Grey z pierwszego „millenijnego” kubka, zabieram się za główną gwiazdę tego wieczoru. W zasadzie – co tu pisać? Millenium po raz kolejny zagrało w pełni profesjonalny koncert. Znakomite, czytelne dla ucha nagłośnienie, żadnych sprzężeń, problemów z odsłuchami i tym podobnych historii. Dodać do tego należy starannie dobrane oświetlenie oraz rozemocjonowaną publiczność. Wszystkie te detale zdecydowały o wyjątkowym charakterze tego wieczoru. Kluczem do interesującej zawartości muzycznej tego występu był oryginalny dobór utworów oraz prezentacja zebranej publiczności aż trzech zupełnie świeżych, jeszcze gorących kompozycji z najnowszego albumu Millenium „44 Minutes”. Jako trzeci w podstawowym secie zabrzmiał ponad siedmiominutowy utwór „Are We Lost?”. Poza tym poznaliśmy jeszcze dwie kompozycje dedykowane rodzicom: „My Father Always Said” oraz przejmujący temat tytułowy „44 Minutes” napisany przez Ryszarda specjalnie dla mamy. Tym nowym utworom towarzyszyły stosownie dobrane projekcje wyświetlane wraz z tekstami na dużym ekranie ponad głowami muzyków. Pozostałe kompozycje składające się ten wyjątkowy koncert okraszone zostały wyświetlanymi okładkami płyt, z których pochodzą. Ryszard zapowiedział, że zespół zagra utwory, których deski Kina Kijów jeszcze nie słyszały ani nie widziały – i rzeczywiście tak było. Koncert otworzyło intro przypominające nieco ścieżkę dźwiękową do filmu „2001: Odyseja Kosmiczna”, które przekształciło się w wykonaną z rockowym pazurem kompozycję „Higher Than Me” oryginalnie z albumu „Reincarnations”. Dalej mogliśmy rozkoszować się takimi tematami jak „Visit In Hell”, „Drunken Angels”, „Demon”, „Wishmaker”, „Time Is The Great Healer”, „Embryo” czy przearanżowanym na potrzeby tego wieczoru, wybornym tematem z „Ego” – „When I Fall”. Bardzo intymnie, na wpół akustycznie, a co za tym idzie – bardzo ciekawie muzycy potraktowali kompozycję z longplaya „In Search Of The Perfect Melody” zatytułowaną „Blood On The Rain”, będącą opowieścią o tragicznej śmierci Andrzeja Zauchy. Na bis zabrzmiał „Ending Titles” – muzyczny list pożegnalny adresowany do fanów i napisany niemal w całości przez Łukasza „Galla” Gałęziowskiego. Tej kompozycji również towarzyszyła ciekawa wizualizacja okładek płyt Millenium w formie obwolut kalendarzy zwijających się w rulon i przepadających w nieprzebranych ciemnych otchłaniach upływającego nieubłaganie czasu. „Born In 67” był akcentem skierowanym do frontmana zespołu, który niebawem przekroczy magiczną liczbę pięćdziesięciu wiosen, a na sam koniec Łukasz przebrany w kaftan bezpieczeństwa, jaki zakłada się szaleńcom w klinikach psychiatrycznych, zaśpiewał „Mad Man” – mój ulubiony temat z „Interdead”. Pisząc o obrazach wyświetlanych ponad sceną, nie sposób nie docenić całej oprawy świetlnej, gdyż była ona bardzo ciekawa, a przede wszystkim oryginalna. Praca oświetleniowca aż prosi się o wyróżnienie i pochwałę. W taki oto sposób zespół Millenium zamknął pewien długi i barwny rozdział w swojej 18-letniej historii. Mam nadzieję, że ukaże się fonograficzna pamiątka z tego koncertu. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Ryszard przegapi tak doskonałą okazję na powiększenie dyskografii zespołu. Ja bym to wydał. Podskórnie czuję i widzę podobieństwo tego występu i całokształtu działalności Millenium do tego, co w tzw. rocku progresywnym wyprawia moja ulubiona anglosaska formacja IQ. Porównując te dwa światy, mam na myśli swego rodzaju solidność i rzetelność wykonywania na scenie jak też na płytach materiału oraz obycie estradowe. Czy ja już o tym nie pisałem przypadkiem?
Piszę ten tekst z pozycji zakochanego w muzyce Millenium, a moje emocje nie zostały przefiltrowane przez środowiskową koterię wspomagającą się złocistym trunkiem będącym przyczyną powstania powierzchownych, aczkolwiek dość efekciarskich wyrazów uwielbienia. Od czasu do czasu zespół pada ofiarą takich manewrów. Ja jestem z Millenium od samego początku, wyraz swojej fascynacji twórczością zespołu manifestuję poprzez kupowanie bezwzględnie wszystkiego, co zespół jest łaskaw wydać, staram się w miarę możliwości bywać na ich koncertach, a przede wszystkim wspomnianą już wielokrotnie fascynację przekuwam na teksty opisujące poczynania fonograficzne i sceniczne zespołu, nie czyniąc z miłości do ich muzyki jarmarcznej groteski. Piszę te słowa, ponieważ odnoszę wrażenie, iż coraz mniej ludzi tak naprawdę obchodzi muzyka. Myślę, że etos bycia fanem stracił na znaczeniu na rzecz wszechobecnego „facebookowego lajku”. Czuję też, że niektórzy tzw. fani chcą być ważniejsi niż sam zespół. Tym bardziej więc podkreślam swoją odrębność bycia kimś w rodzaju jednego z ostatnich klasycznych wielbicieli gotowych na niemodny już gest oddania ostatniego grosza za nowy album, koszulkę, kubek, kosztem biedowania przez kilka następnych tygodni. Pozostaje mieć nadzieję, że jeszcze kilku w ten sposób myślących pozostało.
Jak zwykle w takich przypadkach publiczność zgotowała zespołowi gromkie owacje na stojąco. Należały się one wszystkim. Łukaszowi za osiemnaście lat eksploatowania gardła i pisania tekstów oraz całemu zespołowi za współpracę, efektem której są znakomite albumy studyjne i koncertowe. Łukasz, odpływając na swoją wyspę szczęścia, ma najwyraźniej własne plany do zrealizowania. Nie spalił bynajmniej wszystkich mostów. Pewnie gdzieś kiedyś coś jeszcze napisze, a może nawet i zaśpiewa.
„Millenijny” wieczór w Kijów.Centrum dobiegł końca. Ja jestem przepełniony optymizmem i widzę przyszłość Millenium w korzystnym dla nich świetle. Znając przedsiębiorczość Ryszarda Kramarskiego, jego pomysłowość oraz bezkompromisową rzetelność w podejściu do zagadnień muzycznych wierzę, że niebawem będziemy świadkami nowego, równie ekscytującego rozdziału w historii Millenium. Historia muzyki zna niejedno takie pożegnanie, kiedy wydawało się już, że to koniec świata dla tej czy owej formacji. Okazywało się po czasie, że nowi członkowie wnosili do zespołu powiew świeżego wiatru, nowe pomysły, energię i zaangażowanie. Nie wierzę, że z Millenium miałoby być inaczej. Szkoda byłoby zmarnować tak ogromny dorobek. Tymczasem wypada mi jedynie podziękować Łukaszowi Gallowi za wszystko, co zrobił z zespołem do tej pory, a samej formacji za całokształt oraz za ten jedyny w swoim rodzaju wieczór, mając nadzieję, że te magiczne „millenijne” puzzle będą się zawsze we właściwy sposób układać.

ARB
Wrzesień, 2017 r.