Bardzo trudno jest mi pisać o solowej płycie lidera zespołu, który nadal jest jednym z wiodących architektów polskiej sceny rocka progresywnego. Owa trudność potęgowana jest emocjonalnym związkiem z poczynaniami fonograficznymi, producenckimi oraz wydawniczymi Ryśka Kramarskiego. Wielokrotnie bowiem w swoich tekstach dawałem wyraz uznania i szacunku, jakim darzę tego kompozytora, aranżera i producenta muzycznego. Ktoś, kto kiedykolwiek zmierzył się z twardą rzeczywistością rodzimego rynku muzycznego wie, że potrzeba olbrzymiej determinacji i niemałej odwagi, by zbudować własną tożsamość artystyczną na tym gruncie. Kolejny też raz napiszę, że Ryszardowi ta sztuka się udała.
Po serii analogowych wznowień albumów Millenium oraz po kilku udanych występach na znaczących krajowych festiwalach nadszedł czas na długo zapowiadaną solową płytę krakowskiego wirtuoza czarno-białych klawiatur. Początkowo miało się to wydarzyć w 2013 roku, albowiem płyta „Ego” – firmowana ostatecznie nazwą Millenium – w pierwotnym zamyśle miała być artystyczną wypowiedzią samego lidera zespołu. Tak się jednak nie stało. Po latach wydaje się jednak, że „Ego” przynajmniej w warstwie tekstowej zawiera pewien bardzo osobisty pierwiastek. Po albumie „Ego”, jak już nadmieniłem wcześniej, przyszedł okres kilku spektakularnych występów, w tym m.in. świętowanie okrągłej rocznicy istnienia Lynx Music, a także bajecznie piękna prezentacja w całości materiału z pierwszego wydawnictwa zespołu – „Vocanda”. Nie odmówię sobie też przyjemności wspomnienia o tym, że Millenium w nieodległym czasie wydało swoje wiekopomne dzieło „In Search Of The Perfect Melody”. Wydawnictwo to zamyka najznamienitsza epicka kompozycja w dziejach zespołu: „In The World Of Fantasy?”. Ten niezwykle intensywny okres w działalności grupy podsumowany został albumem „The Cinema Show” wydanym na wszystkich możliwych nośnikach oprócz płyty analogowej. Jest to rejestracja koncertu w krakowskim Kinie Kijów. Wreszcie nadeszła chwila wytchnienia – dodajmy, że to bardzo złudne i pozorne wrażenie. W tym czasie kolega Ryszard dopiął swego i dał nam, wiernym wyznawcom jego talentu, swój pierwszy i – mam nadzieję – nie ostatni solowy album.
Wielokrotnie w prywatnych rozmowach Rysiek opowiadał o swoich pomysłach na własną produkcję muzyczną. Mówił często, że marzy mu się hybryda brzmień progresywnych z patosem Vangelisa. Przyznaję, że to ciekawy pomysł i miejmy nadzieję, że kiedyś zostanie zrealizowany. Tymczasem mamy do czynienia z polską odmianą The Alan Parsons Project. Płyta, która trafiła w ręce fanów nosi tytuł „Music Inspired By The Little Prince” i podpisana została jako The Ryszard Kramarski Project. Taki zabieg pozwala artyście uciec od sprawdzonych schematów znanych z Millenium. A słowo „projekt” w nazwie daje spore możliwości w doborze składu. Tak brzmiąca nazwa dała artyście szeroką furtkę do tego, by zaprosić do współpracy kilku fantastycznych muzyków niekoniecznie związanych z Millenium. Na pierwszym solowym albumie Ryszarda Kramarskiego wystąpili muzycy z obozu Lynx Music. Chociaż artysta otoczył się znanymi i cenionymi muzykami, realizując swój pierwszy autorski album uniknął utartego neoprogresywnego banału. Ryszard nigdy nie ukrywał swojej fascynacji zespołami Pink Floyd, The Alan Parsons Project, The Beatles oraz Electric Light Orchestra. The Ryszard Kramarski Project na wzór Alana Parsonsa pozwolił mu dobrać tę znamienitą ekipę i zrealizować własną wizję. Potwierdzając słuszność napisanych wyżej słów, pozwolę sobie w tym miejscu na przedstawienie obsady tego projektu. Sprawca tego zamieszania, lider Millenium, kompozytor całego materiału, zasiadł rzecz jasna za olbrzymią górą klawiatur, ale także spróbował z powodzeniem swoich sił na gitarze akustycznej. Mistrz zapewne długo zastanawiał się nad wokalną obsadą swojego dzieła i choć nie jest do końca przekonany do żeńskich głosów, to ostatecznie powierzył tę rolę Karolinie Leszko znanej już ze współpracy z Millenium. Trzeba przyznać, że Karolina doskonale poradziła sobie z interpretacją tekstu. Genialny i ostatnio wszędobylski Marcin Kruczek odpowiada za klimatyczne solówki gitarowe. Grzegorz Fieber nadaje tempa całości siedząc za zestawem bębnów. Paweł Pyzik swoją gitarą basową wyraźnie podkreśla całą sekcję rytmiczną. Przejdźmy teraz do muzyki.
Abum „Music Inspired By The Little Prince” podzielony został na dwie części: kosmiczną i ziemską, idealnie krojąc materiał na pół i prosząc się o winylową edycję tego krążka. Tytuł tego dzieła od razu sugeruje najprostsze i jedyne słuszne skojarzenia z prozą Antoine de Saint-Exupéry’ego. Nie kryję, że „Mały Książę” wzrusza mnie i wprawia w zadumę po dziś dzień mimo upływu wielu lat od poznania jego niesamowitych przygód. Mam również przekonanie graniczące z pewnością, iż „Mały Książę” niesie ze sobą wartości uniwersalne, które – jak słychać na omawianym albumie – dostrzegł, wyłuskał i opowiedział o tym wszystkim za pomocą muzyki Ryszard Kramarski. Mówił mi on w jednej z rozmów, że temat „Małego Księcia” bardzo mu pasuje do obecnej życiowej sytuacji. W tym roku artysta skończy pięćdziesiąt lat, jest szczęśliwym mężem, ojcem, myślę, że także spełnionym kompozytorem, a jednak ciągle czegoś szuka, czegoś pragnie i do czegoś dąży. Zupełnie jak tytułowy „Mały Książę”.
Warty uwagi jest fakt, że po raz pierwszy w fonograficznej historii Ryszarda na albumie pojawiła się dedykacja dla żony. O tak, żona potrafi być inspiracją, wiem coś o tym. Rozumiem też, że opowieści z płyt Millenium nie bardzo nadawały się do dedykowania tej jednej jedynej. Prawdą jest również, że żona jest jak Róża z powieści Antoine’a. Zachwyca wciąż – mimo upływu lat. Czasem mam wrażenie, że Rysiek trochę wszedł w moją skórę i opowiedział historię, którą sam chciałbym opowiedzieć. Jednak to on jest artystą, a ja odbiorcą. Ot, korzystna równowaga w przyrodzie.
Nie wiem, czy ma sens opisywanie każdej kompozycji z osobna, wszak to typowy artrockowy koncept album pełen niebanalnych i ujmujących melodii, nietuzinkowych partii instrumentalnych, kapitalnych solówek gitarowych, przepełniony doskonałym, mocnym żeńskim głosem. Czy trzeba czegoś więcej? Można rzec, że album na pozór przewidywalny, ale mimo to zachwycający swoją prostotą, szczerością, charakterystycznym dla Ryszarda poczuciem melodyki oraz brzmienia. Rozmawiając z odbiorcami tej muzyki, usłyszałem kilka uwag dotyczących okładki. Myślę jednak, że nie są one słuszne. Okładka w przekonywujący i bardzo namacalny sposób sugeruje słuchaczowi tematykę albumu.
Pierwszy solowy album Ryszarda Kramarskiego sygnowany nazwą The Ryszard Kramarski Project to bardzo osobista i intymna płyta przeznaczona raczej do indywidualnego słuchania w domowym zaciszu. Muzyka zawarta na tym albumie skłania do refleksji, przemyśleń, zwolnienia życiowego tempa. Listy przebojów oraz playlisty raczej nie polubią tego materiału. Wyjdzie to jedynie na dobre tej muzyce. Jako meloman, wielbiciel dobrej muzyki, którą artysta tak starannie przygotował i schludnie zapakował w skromny digipack, jestem zadowolony, natomiast muzycznie – całkowicie zaspokojony. Polecam wam tę prywatną muzykę Ryśka. Gwarantuję, że sprawi wszystkim wiele radości.
ARB
Maj, 2017 r.