Metus – Kraków, Centrum Sztuki Współczesnej Solvay 8.04.2017

Zanim podzielę się z wami, drodzy czytelnicy, wrażeniami z występu artysty o pseudonimie Metus, zacznę od odrobiny wspomnień. A było to tak: późną jesienią 2012 roku spotkaliśmy się z Markiem Juzą na Targach Książki w Krakowie. Marek miał tam swoje stoisko, na którym prezentował swoje grafiki, można było nabyć jego muzykę, spotkać się z nim i porozmawiać. Właśnie tam Marek wręczył nam swój ostatni wtedy album „Source Of Life”. Rozprawialiśmy żywiołowo o planach na przyszłość i wtedy Marek powiedział takie oto słowa: „Chciałbym, żeby na scenie było dużo świateł, dużo dymu, a ja będę śpiewał”. Piękne marzenia – prawda? Minęło trochę lat i oto marzenia Marka spełniły się z nawiązką. Mam wrażenie, że efekt, jaki osiągnął Metus, chyba przerósł jego oczekiwania.
Metus obchodzi dziesięciolecie działalności wydawniczej i najprawdopodobniej jest to jeden z impulsów do realizacji swojego marzenia, jakim było pojawienie się na scenie. Ziściło się owo marzenie w sobotę, ósmego kwietnia na scenie Centrum Sztuki Współczesnej Solvay. Jak na artystę nigdy nie grającego koncertów, Metus zgromadził dość liczną publiczność. Przyznam szczerze, iż odczuwałem lekki niepokój związany z frekwencją. Szybko został on zastąpiony niemal euforią na widok pokaźnej grupy wiernych fanów. Rozpoznałem kilka znajomych twarzy, wymieniłem kilka uścisków dłoni w geście powitalnym i podążyłem na salę. Miejsce, w którym miało odbyć się muzyczne misterium, nie napawało optymizmem: taka postindustrialna bryła z czasów socrealizmu. Na sali panował totalny mrok rozproszony jedynie przez znikome czerwone światło padające od strony sceny. Taka sceneria spotęgowała we mnie apetyt na ten koncert. W tym miejscu muszę również wyznać, ze targały mną sprzeczne emocje co do Metusowego szaleństwa na żywo. Wszystkie te obawy zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy Marek wraz z zespołem wyszli na scenę.
Artysta jest przekonany, że wszyscy jesteśmy istotami ze światła i tak powinniśmy się czuć. Ja właśnie tak się czułem – cały ze światła, przez cały czas trwania tego muzycznego misterium. Moi drodzy czytelnicy, takiego koncertu w wykonaniu rodzimego artysty już dawno nie słyszałem ani nie widziałem. Marek przygotował każdą sekundę tego wydarzenia, stając się jednocześnie wokalistą, konferansjerem, lekarzem zbłądzonych dusz oraz niekwestionowanym liderem towarzyszącego mu zespołu. Każdy z dwunastu wykonanych utworów został odpowiednio zapowiedziany. Metus zadbał o to, by przybyły na koncert słuchacz wiedział, z którego albumu pochodzi dana kompozycja oraz co jest jej treścią. Uwierzcie mi, że nie często się to zdarza, a to przynajmniej dla mnie jest bardzo ważny element każdego koncertu. Sposób prowadzenia widowiska przez Metusa przypominał mi trochę Alexandra Veljanova. Na szczególną uwagę zasługuje wysoka kultura sceniczna Marka Juzy, jego szacunek dla słuchacza. Metus nie traktuje go jak potencjalnego klienta, którego powinnością jest jedynie zostawienie pieniędzy, ale jak członka wielkiej muzycznej rodziny i daje mu siebie bez reszty na scenie.
To, co najbardziej mnie przekonuje w scenicznym, a także w fonograficznym jestestwie Metusa, to prawdziwa, niczym nieskalana szczerość, z jaką prezentuje on swoją twórczość. Ten artysta pozbawiony jest jakiejkolwiek pozy. Marek Juza nie udaje kogoś innego, nie skrywa się za makijażem lub ekscentrycznymi strojami. On najzwyczajniej w świecie stoi przed publicznością i śpiewając zostawia serce na scenie. Jest przekonany o słuszności swoich tekstów. Doskonale zdaje sobie sprawę, że zgromadzona widownia rozumie, co artysta chce im przekazać. To bardzo piękna i rzadko dziś spotykana postawa.
Toporna sala koncertowa, w której miało miejsce owo kosmiczne wydarzenie, nie była w stanie swoją nienajlepszą akustyką popsuć tego, co Metus przygotował. Byliśmy świadkami muzycznej podróży poprzez całą twórczość artysty. Utwory zostały ułożone w taki sposób, aby słuchacz miał możliwość wzięcia udziału w czymś na kształt samoleczenia. Jednak koncert nie miał charakteru seansu terapeutycznego, choć nim poniekąd był. Metus z łatwością zapanował nad zgromadzoną publicznością i przeprowadził przez mroczne zakamarki ludzkiej duszy, kierując ich ku światłu. Mogliśmy wysłuchać utworów z takich albumów jak „Beauty”, „Out Of Time” czy ostatniego krążka „Black Butterflies”. Ten śpiewający i pięknie opowiadający poeta sięgnął także do swojego wczesnego repertuaru. Stwierdzam, że Metus czuje się na scenie jak ryba w wodzie. Jest przepełniony talentem, pewny siebie, śpiewa przepięknie, przekonywująco i czysto, żonglując swobodnie barwami głosu i tonacjami.
Brzmienie Metusa wzbogaca zespół złożony z utalentowanych i oddanych sztuce muzyków. Chciałbym w tym miejscu przedstawić ten znakomity skład. Zacznę od dwóch dam. Agnieszka Reiner – gruntownie wykształcona skrzypaczka o wszechstronnych zainteresowaniach muzycznych. Swoją grą na skrzypcach uszlachetnia kilka projektów folkowo-metalowych. Czasem zdarza się, że przybiera pozę bardzo poważnej pani skrzypaczki i wtedy wykonuje muzykę klasyczną. Agnieszkę cechuje duży dystans do własnej osoby, olbrzymie poczucie humoru oraz tak rzadko spotykany dziś prawdziwy kobiecy wdzięk. Ceni zarówno Szostakowicza, jak i Genesis. Dagmara Ćwik odpowiedzialna jest za żeńską stronę wokalną. Jej głos jest doskonałym dopełnieniem Metusowego otchłannego wokalu.
Marcin Kruczek od lat jest etatowym gitarzystą u boku Metusa. Trzeba podkreślić, że dorobek Marcina jest o wiele większy, niż może się to wydawać przeciętnemu czytelnikowi. Jest on muzykiem sesyjnym oraz głównym gitarzystą w Another Pink Floyd. Zasilił także formację Moonrise, a ostatnio swoimi perlistymi solówkami uświetnił genialny album The Ryszard Kramarski Project. Zaczynał w zespołach Nemesis i Mindfields. W moim odczuciu to jeden z najlepszych rockowych gitarzystów na krajowym muzycznym firmamencie. Marcin Bąk – drugi gitarzysta, który pojawił się na scenie – jest kolegą szkolnym Marka Juzy. Stanowi gustownie dobrane dopełnienie dla Marcina Kruczka.
Teraz zwróćmy uwagę na sekcję rytmiczną. Krzysztof Wyrwa – chodzący talent, genialny basista i bardzo skromny człowiek. Znany miłośnikom szeroko pojętej muzyki artystycznej jako basista Millenium, ale występuje też u boku Roberta Kasprzyckiego oraz w szeregu innych projektach o różnym gatunkowym zabarwieniu i natężeniu. Grzegorz Bauer to perkusista znany przede wszystkim z Another Pink Floyd i od kilku lat także Millenium, zasilał składy wielu zespołów, jest też muzykiem sesyjnym. Jak mówi o nim sam Marek – oaza spokoju, człowiek, którego nie sposób wyprowadzić z równowagi.
Całości składu Metusowego dworu dopełnia jegomość Krzysztof Lepiarczyk – druga po Ryszardzie Kramarskim ważna postać w stajni Lynx Music, jeśli chodzi o instrumenty klawiszowe. Jest to pianista o stu twarzach, że wymienię tylko kilka: Loonypark, Liquid Shadow, Padre, mEteOpaTa, Sticky Hands. Nagrał również album sygnowany własnym nazwiskiem, a na co dzień jest nauczycielem muzyki.
Tym całym zespołem dyryguje ON – władca scenicznych mgieł, pan głosu nie z tego świata, kompozytor, aranżer, wizjoner, poeta, wokalista. Po prostu Metus. Jedyny taki oryginał w swoim gatunku i rodzaju.
Wieczór, jaki zafundował nam artysta zwany Metusem należał do tych, które pamiętać będę bardzo długo. Perfekcyjnie przygotowane spotkanie ze słuchaczami zarówno od strony muzycznej, jak też bogate w warstwie tekstowej. Marek wykazał się rzadko spotykaną obecnie u artystów umiejętnością nawiązywania szczerej i prawdziwej więzi z odbiorcą jego twórczości. Pozostaje życzyć sobie i Metusowi więcej takich koncertów oraz dotarcia do zdecydowanie szerszego grona słuchaczy. Przede wszystkim był to koncert na światowym poziomie, co pozwoliło mi napisać powyższe epitety. Marku, masz we mnie oddanego i wiernego wielbiciela i odbiorcę twojej twórczości. Tak trzymaj, drogi przyjacielu. Droga, którą obrałeś, zaprowadzi Cię ku światłu. Potrzeba jedynie odrobiny cierpliwości, a prawda o znakomitym zjawisku, jakim jest Metus, będzie kiedyś bardziej widoczna.
Poniżej zamieszczam pełny program koncertu.
1. Into The Wild
2. I’m Adrift
3. A niebo jest atramentowe
4. Solitude
5. Cold Oblivion
6. All I Need Is You
7. Poza czas
8. Zamykam oczy
9. Apostasy
10. Wake Up In The Land Where Shadows Do Not Reach
11. Czarne motyle
12. Fallen
13. Beauty

ARB
Kwiecień, 2017 r.