Georgius – String Theory

Tak się złożyło, że dwa lata temu z wielką ochotą zrecenzowałem dwie płyty, które przyszły w jednej przesyłce od Lynx Music. Były to takie oto pozycje: druga płyta zespołu Walfad oraz solowy debiut Jerzego Antczaka. Jak widać, toczy się koło historii i jesienią 2016 roku położyłem obok siebie albumy tych samych wykonawców. O nowej propozycji Walfad chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Natomiast płyta firmowana imieniem Georgius „String Theory” pochłonęła mnie bez reszty. Wszystko to, czego tak bardzo szukałem na nowym albumie Walfad, a czego tam z pewnością nie ma, bez trudu udało mi się znaleźć na drugim solowym krążku Jurka Antczaka. Sięgnąłem także po pierwszą płytę Jurka, by poddać próbie mój pełen zachwytów poprzedni tekst. Okazało się, że bez rumieńca wstydu mogę podtrzymać moją opinię, przyznam nawet, że tamta płyta po dwóch latach jeszcze bardziej zyskuje na swoim artystycznym pięknie.
Słuchanie „String Theory” to prawdziwa przyjemność. Zakochałem się w tej muzyce. Nowa propozycja Georgiusa okupuje mój odtwarzacz, powodując spiętrzającą się kolejkę innych wydawnictw dopominających się wysłuchania. Te inne wydawnictwa będą musiały jednak trochę zaczekać. Zadaję sobie pytanie, na które nie znajduję odpowiedzi: w jaki sposób Jerzy to robi? Ta muzyka to właściwie nic oryginalnego, a jednak tak absorbuje umysł i serce, że oddaję się jej całkowicie. Zagłębiając się w „String Theory” już we wstępie potknąć się możemy o klocki należące do Pink Floyd i Mike’a Oldfielda. Spoglądając na tę muzykę z pewnego dystansu widzimy jak na dłoni rozwiązania, które znamy już od czterech dekad. Mamy świadomość, iż ten teren został już doszczętnie wyeksploatowany, a jednak album zachwyca, wciąga i zaprasza do odbycia intymnego spotkania z muzycznym światem Jurka Antczaka. Starając się odpowiedzieć sobie na to proste pytanie, usiłuję wejść w rolę Jerzego i wydaje mi się, że przynajmniej po części znajduję ten magiczny klucz do artystycznego sukcesu, jakim bez wątpienia jest album „String Theory”.
Sądzę, że Jerzy tworząc swoją muzykę nie ulega presji otoczenia. Mam przeświadczenie, że niewiele go obchodzi to, z czyją twórczością słuchacze będą go porównywać i jakie dywagacje będą snuć na ten temat. Osiągnięty w ten sposób spokój ducha przekuwa na pełen harmonii, utkany z mnóstwa drobnych fragmentów muzyczny całun. Na „String Theory” nie ma miejsca na dominację jednego elementu. Z pozoru może się wydawać, że gitara odgrywa tu główną rolę. Jest rzeczą oczywistą, że Jerzy Antczak na swojej nowej płycie pokazuje pełen wachlarz swoich umiejętności oraz uruchamia najgłębsze pokłady swojej wyobraźni sprawiając, że brzmienie jego gitary przybiera co kilka minut inną barwę, co kilka sekund zmienia się jej odcień. Za sprawą mistrza mamy zatem niepowtarzalną okazję rozsmakowania się w tym instrumencie. Jednak ta gitara dostała bardzo mądrze dobrane towarzystwo w postaci skrzętnie przemyślanego tła generowanego przez elektronikę, którą też obsługuje maestro Antczak. W ten sposób jesteśmy świadkami wysmakowanych dialogów pomiędzy gitarą a np. dźwiękami mooga generowanymi przez elektronikę Jurka. Takich wciągających słuchacza w dyskusję dialogów naliczyłem na tym albumie przynajmniej kilka.
Nie chcę opisywać pojedynczych kompozycji, gdyż „String Theory” stanowi jedną zwartą całość. Należy słuchać tego albumu od początku do końca. Przede wszystkim pragnę zostawić czytelnikowi pewien margines na własne doświadczenie tej muzyki. Na nic się zdadzą opisy w stylu „po rozległym efektywnym wstępie przywodzącym na myśl twórczość Pink Floyd kompozycja nagle rozwija się dzięki brawurowemu wejściu sekcji rytmicznej przy eskorcie grzmiącej gitarowej dywizji”. Taki potok zbędnych epitetów nie jest potrzebny. Ważniejsze jest zwrócenie uwagi na niesamowitą, bardzo pozytywną energię, jaką niesie w sobie „String Theory”. Słucham tej płyty nieprzerwanie od kilku dni i nie mogę nasycić się tą właśnie energią. Słyszę w tej muzyce olbrzymią radość artysty z możliwości komponowania i wykonywania muzyki. Czuję, że Jerzy Antczak ucieleśnia swoje muzyczne ego bez jakichkolwiek kompleksów, a co ważniejsze bez kreowania się na gwiazdę progrocka. Dla mnie prywatnie Georgius to bez wątpienia gitarowa ekstraklasa w naszym kraju. Nie będę ukrywał, że spory problem sprawia mi śpiew Jerzego. Do jego osobliwej barwy głosu trzeba się po prostu przyzwyczaić. Warto podkreślić dobrą jakość brzmienia albumu, chociaż takie odczucie jest z pewnością bardzo subiektywne i zależy od spełnienia szeregu czynników.
Dwa lata temu Jerzy zdefiniował własną muzyczną osobowość płytą „Ego, Georgius”. Teraz dostajemy jego „String Theory” Obydwa te wydawnictwa trzymają bardzo wysoki artystyczny poziom, a co ważniejsze są niewyczerpalnym źródłem emocjonalnych przeżyć i doznań. Słuchając muzyki Jurka czuję szczerość wypowiedzi artysty oraz tak rzadko spotykaną dziś konsekwencję. Georgius z zapałem i pieczołowitością buduje swój dźwiękowy świat. Jako wielbiciel jego twórczości oraz orędownik takiej naturalnej i szczerej artystycznej postawy polecam ten album – z pełną odpowiedzialnością za słowa – wszystkim pragnącym, by muzyka była dla nich przygodą, a nie jedynie tematem do dywagacji przy piwie w towarzystwie wzajemnej adoracji.
Warto dla formalności dodać, że album został wydany w oficynie Lynx Music, co gwarantuje wysoki poziom wydawnictwa i łatwy dostęp do zakupu tej pozycji. Kupując „String Theory” na pewno nie będziecie zawiedzeni. Polecam.

ARB
Listopad, 2016 r.