Kaipa – Vittjar

Coś drgnęło w ogrodach neoprogresywnego rocka. Róg obfitości, zbiór bardzo dorodnych owoców, smacznych, pożywnych i przebogatych w witaminy oraz w wachlarz wszelakich walorów smakowych i odżywczych. Najnowsze dzieło kultowej już dzisiaj szwedzkiej grupy Kaipa „Vittjar” to dojrzałe, soczyste, bogate w przeróżne smaki jabłko. Owoc ten zrodzony został przez dorodną jabłoń, która w szwedzkich artrockowych ogrodach od blisko czterdziestu lat systematycznie rodzi znakomite muzyczne okazy. To niesamowite drzewo miało dwóch ogrodników, którzy zasadzili i pielęgnowali przez lata owe cudo. Pierwszy z nich to Roine Stolt, wioślarz, odszedł z tego sadu, by założyć i opiekować się po dziś dzień „Królewskimi ogrodami”. Ten drugi to utalentowany pianista, zasłuchany w analogowy system emisji dźwięku Hans Lundin. Hans pielęgnuje Kaipę nieprzerwanie od 1974 roku. Zdarzało się, iż były lata gorsze, drzewo nie rodziło, głównie w latach 80., kiedy klimat nie sprzyjał dobremu owocowaniu, jednak z nastaniem nowego stulecia drzewo ożyło i przy wsparciu specjalistów z firmy InsideOut Music z Niemiec regularnie rodzi tak smaczne, rumiane, wonne i soczyste jabłka, iż pokusie zerwania oprzeć się nie sposób.
Zdaniem wielu spożywających owoce, ten, który Kaipa zrodziła w tym roku – „Vittjar” – jest najdorodniejszy, najsmaczniejszy, najsłodszy i wreszcie najbardziej dojrzały i okazały ze wszystkich dotychczasowych. Trudno się z tym nie zgodzić, zważywszy, iż od lat jestem odbiorcą artystycznych płodów Kaipy. Historia odnotowała niejednokrotnie takie przypadki rodzenia dobrych, lecz niewyróżniających się niczym szczególnym owoców. A po takim długim okresie trafiał się niezwykły urodzaj, okrągłe, soczyste jabłka, których spożywanie wzmagało jedynie apetyt, nie pozwalając się najeść do syta. „Vittjar” jest właśnie jednym z takich owoców. Im dłużej obcujemy z nim, tym bardziej brakuje go nam. Im więcej skosztujemy, tym pragnienie jest większe.
W tym momencie muszę odnieść się do pojawiającej się w mediach opinii, iż trudno wymienić z tytułu choć kilka utworów zespołu, które zapadły nam w pamięć. Taka opinia podkreśla jednak osobliwość tego szwedzkiego drzewa, jego wyjątkowość, jest wyrazem konsekwencji i bezkompromisowego wyrażania własnego muzycznego jestestwa poprzez muzykę. Kaipa proponuje swoim wielbicielom wysłuchanie całego albumu, zbioru kilku kompozycji stanowiących jedną, nierozerwalną całość. Nie jest możliwe pojąć idee Kaipy słuchając jednego czy dwóch utworów. Owoce Kaipy spożywamy w całości, od początku do końca. By zrozumieć i w pełni przeżyć i poznać smak owocu, musimy stać się jednością wraz z nim.
„Vittjar” to zbiór ośmiu kompozycji brzmiących tak ożywczo, iż słuchając czujemy, jak ubywa nam lat. Generalnie brzmienie Kaipy oparte jest na sprawdzonych patentach, wymyślonych jeszcze w latach 70. ubiegłego stulecia. Tak na dobrą sprawę Kaipa współtworzyła te brzmienia, uznane dzisiaj za kanon dla progresywnego grania. Album otwiera i zamyka instrumentalny temat „First Distraction” oraz „Second Distraction”. Jest to rodzaj instrumentalnej klamry, wprowadzenia i kody dla pozostałych sześciu epickich kompozycji. Już od pierwszych sekund czujemy oddech analogowych lat 70. Nie mogę oprzeć się towarzyszącemu mi deja vu, jakie odczuwam słuchając wstępu do płyty „Vittjar”. Czyżby Hans Lundin był na jednym z koncertów zespołu U.K.? Po tym instrumentalnym, typowym dla zespołu wstępie następuje jedenastominutowa kompozycja „Lightblue And Green”. Słuchając mam wrażenie, że odradzają się najlepsze muzyczne tradycje grania rocka progresywnego. Cudne pasaże instrumentalne, rozciągnięte w czasie, prezentowane bez pośpiechu. Motywy przeplatają się wzajemnie, tworząc mocno nasyconą, analogową mozaikę. A teraz to, co tygrysy lubią najbardziej ;-). I w nosie to mam, że u większości niewyrobionych muzycznie latorośli takie kompozycje stają w poprzek głowy i są dla nich niestrawne. Panie i panowie – oto „Our Silent Ballroom Band” – najdłuższa, bo 22-minutowa, wielowątkowa, migocąca przeróżnymi brzmieniami organów Hammonda i analogowych syntezatorów w tle suita. Instrumenty klawiszowe podejmują dialog z gitarą, a nad wszystkim czuwa wyrafinowana sekcja rytmiczna. Takiego utworu nie powstydziłyby się takie formacje jak Genesis, Yes, Camel, Caravan i kilka innych. Niektóre z tych zespołów powinny spalić się ze wstydu za to, co zrobiły ze swoją legendą, zwłaszcza w latach 80. Czas na utwór tytułowy: „Vittjar”. To perła tego albumu i wreszcie po szwedzku. Ta niespełna czterominutowa kompozycja nasycona jest folkowym klimatem. Brzmienie zaś wzbogacone zostało o partie skrzypiec i whistli. Mamy także na tym albumie potencjalnego kandydata na przebój. Wbrew temu, co napisałem wcześniej, utwór „Treasure House” o lekkim zabarwieniu reggae’owym ma w sobie ogromny potencjał, gdyby nie jego długość (7:32) i rozbudowany środek, byłby to przebój. To oczywiście mały żart z mojej strony. Niemniej jednak melodyjny i uroczy to kawałek. „A Universe Of Tinyness” i „The Crowned Hillsides” to typowa Kaipa, do jakiej się przyzwyczailiśmy przez lata. Symfoniczne, wielowątkowe, pełne instrumentalnych konwersacji, nasycone urokiem złotej epoki progresywnego rocka kompozycje. Na uwagę zasługuje brzmienie „Vittjar”, ale także każdej z płyt Kaipy. Jest ono głęboko osadzone w tradycji progresywnego rocka i niebywale selektywne i czyste. Płyta w ogólnym odbiorze brzmi bardzo staro i nowocześnie zarazem. Jest to rodzaj paradoksu, ale gdy sięgniecie po ten krążek to przekonacie się, że sporo prawdy jest w tym stwierdzeniu. Od dłuższego czasu Hans Lundin wzbogaca brzmienie Kaipy o instrumenty smyczkowe i różnorakie instrumenty dmuchane typu whistle czy flety. Dodatkowe elementy wprowadzone do brzmienia zespołu dodają tej muzyce szlachetności, aksamitnej miękkości, przestrzeni i zwiewności. Słyszę także, że lider zespołu Hans Lundin z otwartym sercem, zaangażowaniem i ogromną miłością podchodzi do swojej twórczości. W każdej sekundzie jego muzyki słychać, jak emocje znajdują ujście w nutach, frazach, zagrywkach, dialogach instrumentów. Czyste piękno.
Z ogromną przyjemnością przyjąłem tę płytę do swojego zbioru. Po pierwsze – brzmienie Kaipy bardzo mi odpowiada, po drugie – od lat jestem uzależniony od muzyki w jej najczystszej postaci, a nie od tej serwowanej przez radiowych prezenterów na co dzień. Nie trawię produktów wątpliwej jakości. Kaipa rodzi owoce najwyższego gatunku, zarówno pod względem muzycznym, brzmieniowym, jak i edytorskim. Jest to jedno z nielicznych już drzew w muzycznym sadzie, na którym można polegać, bo coraz więcej w nim drzew przeciętnych i marnych, rodzących pozornie dorodne okazy, ale gdy sezon się skończy, nie pozostanie po ich smaku żaden ślad, nawet pod postacią konfitur na półce w spiżarni. Płyta z pewnością adresowana jest do zdeklarowanego artrockowego elektoratu, niemniej jednak mam nadzieję, że młodsi słuchacze rozsmakowani w tych brzmieniach znajdą na tym krążku coś dla siebie.
A oto twórcy tego cudownego zjawiska zwanego Kaipa: Hans Lundin – kompozytor, aranżer, producent i realizator w jednej osobie, szef własnego studia, klawiszowiec i wokalista, Per Nilsson – gitary, Jonas Reingold – gitara basowa, Morgan Agren – perkusja, Aleena Gibson i Patrik Lundström – duet wokalny w zespole. Zaproszeni goście to Fredrik Lindqvist – whistle oraz Elin Rubinsztein – skrzypce. Odpowiadają oni za uszlachetnianie brzmienia zespołu.
Skosztujcie tego świeżego owocu z drzewa Kaipy. Jeżeli wam zasmakuje, jeśli rozkochacie się w bukiecie jego smaków i zapachów to zapewniam, że degustacja tego smakołyku nie będzie miała końca. To cudna, bajkowa i piękna muzyka, ręczę głową.

ARB
Wrzesień, 2012 r.