Walfad – Momentum

Ogarnia mnie wielki smutek i zwątpienie, a nade wszystko żal do samego siebie za to, że recenzując czasem to i owo obdarzam zespoły olbrzymim kredytem zaufania, zwłaszcza jeśli rzecz dotyczy młodych artystów. Uważam, że młodych należy wspierać. Czasem za takie podejście dostaję po uszach. Trzymając w rękach nową płytę formacji Walfad właśnie mocno oberwałem po swojej chłopięcej ufności, wrażliwości i naiwności. Tak bardzo wierzyłem – pisząc szczerze o „An Unsung Hero, Salty Rains & Him”, że to dopiero przedmurze tego, co Walfad zbuduje. Pięknie się zapowiadało. Mniejsza o to, że można było wytknąć zespołowi kilka drobnych niedociągnięć. Myślałem wtedy, że nie jest to konieczne. Teraz, kiedy słucham ich trzeciej płyty „Momentum”, własnym uszom nie wierzę. Ile trzeba mieć odwagi, by wypuścić na rynek tak nijaki krążek. Drogi czytelniku – łapiesz mnie w tym momencie na łamaniu elementarnej zasady, jaką od zawsze kieruje się Rockowa Wyspa. Zasada ta polega mianowicie na niepublikowaniu tekstów niepochlebnych, bo i po co. Szkoda na takie artykuły miejsca i czasu. Jednak z pełną świadomością łamię tę zasadę, gdyż to, co słyszę na nowym krążku Walfad jest tak słabe, miałkie i puste, że aż ta artystyczna próżnia krzyczy głośniej od samej muzyki.
Zacznę od warstwy tekstowej. Z trudem przebrnąłem przez grafomanię lidera zespołu. W tekstach aż roi się od częstochowskich rymów, od określeń, pojedynczych zdań, a także pojęć mających na celu stworzyć wrażenie, iż obcujemy z poezją najwyższych lotów. Oto kilka przykładów. Otwierająca album kompozycja „Ośmiornice” obfituje w takie oto literackie przysmaki: bardzo wyszukany rym „Gdy wśród ciszy chichot losu znów odbierze prawo głosu” albo wykluczające się twierdzenia „Nie odradzam zabobonów, lecz zachęcam do rozumu”. Poczułem się już zmęczony. Zważywszy na to, że przeczytałem jednak kilka książek w życiu, w tym opasłe tomiszcze z tekstami Boba Dylana, takie rymowanie nie robi na mnie żadnego wrażenia. Wędrujmy jednak dalej, dajmy Walfadowi i sobie szansę. Trzecia kompozycja na albumie „Wędrowiec nad morzem mgły” i mały cytat: „By zobaczyć to, tam gdzie ja skieruj swój wzrok”. Drogi Wojtku – staram się, wytężam swój wzrok, próbuję połączyć swoją jaźń z Twoją na wzór Spocka z sagi „Star Trek” i nic nie widzę, nic nie słyszę, a co gorsze – nic nie czuję. Dalej jest jeszcze większa lawina pustych słów: jakieś cuchnące warkocze modlitw, coś o krwi w stawach za domem czy o tym, że „nie za wszystkich warto pić”. Dlaczego modne jest pisanie o chlaniu, o roli wódy w szukaniu własnej tożsamości? Nie rozumiem. Drogi artysto, mam pytanie: czy dobrze sypiasz? „Krztuszę się nocą, gdy zbieram myśli”. Zalecam więc szklankę gorącego mleka zamiast alkoholu, tzw. sen wyrównawczy, mniej telewizji i Facebooka, więcej szczerego uśmiechu, a zobaczysz, że wszystko wróci do normy. Mniejsza o czytanie tych tekstów z książeczki, gorzej z ich słuchaniem. Dziwna maniera wokalisty nie pozwala przebrnąć przez ten album. Ten obolały, marudzący i znudzony własną egzystencją głos sprawia, że mam ochotę wyłączyć płytę i szybko zapomnieć o jej istnieniu. Tak jak wokalistę Walfad, tak i mnie trapią problemy tego świata, lecz sposób, w jaki wyraża swoją frustrację autor tych mdłych tekstów jest nie do zaakceptowania przez moją wrażliwość i wystawia moją wytrzymałość na olbrzymią próbę. Teraz tak sobie pomyślałem – a jeśli o to chodzi? Jeśli tak, to jest to zniechęcający sposób na przykucie uwagi do swojej niezbyt udanej poezji. Może warto pomyśleć o nowym tekściarzu i wokaliście w zespole?
A jak muzycznie brzmi „Momentum”? Otóż nie brzmi, a raczej nic się na tej płycie nie klei. Gdzieś czytałem wypowiedź członków Walfad, w której chwalili się tym, iż na nowym albumie zrobili wszystko to, co odradzano im podczas nagrywania poprzedniej płyty. Może i tak zrobili, ale efekt takich działań jest w moich uszach najdelikatniej mówiąc zniechęcający. Brzmienie nawet mi się podoba. Jest bardziej drapieżne, hardrockowe, tylko pomysłu na kompozycję brak. Ciekawa aranżacja, niebanalna melodia to ¾ artystycznego sukcesu. Nie słyszę na „Momentum” ani jednego momentu, którego nuciłbym w ciągu dnia, który powodowałaby, że narastać będzie chęć, by po powrocie do domu rzucić się na ten album ze zwierzęcą ochotą, by było tak, że po zakończeniu słuchania chciało się nacisnąć ponownie przycisk play. Nic takiego się nie dzieje – niestety! Jeśli chodzi o muzyczną stronę dzieła „Momentum”, to panuje na niej ogromny, niekonstruktywny bałagan. Jedynym jasnym punktem tego albumu jest solo gitarowe Daniela Arendarskiego w utworze „Nasi bogowie, wasi bogowie”. Gitara Daniela nadaje jakiegoś charakteru tej kompozycji. Przynajmniej na moment można zapomnieć o nieudanej warstwie tekstowej oraz gorzkim, smutnym i bezbarwnym głosie wokalisty, który na tej płycie w jednej chwili postarzał się o przynajmniej 30 lat. Szukam na siłę jakiegoś pozytywu, jednak prócz tej błyskotliwej i mądrej solówki Daniela nic pozytywnego nie słyszę. Wielkie nadzieje pokładałem w nowym klawiszowcu zespołu. Pomyślałem, że skoro jest to muzyk wykształcony, to wniesie do zespołu swój niepowtarzalny koloryt. Zawiodłem się jednak. Klawisze na „Momentum” brzmią poprawnie, wręcz książkowo, jednak nie mogę z ich brzmienia nic wyczytać, żadnych ciekawych pomysłów, aranżacji, zagrywek. Okazuje się, że nowy pianista Walfad to nic mistycznego. Po raz kolejny przekonuję się, że wykształcenie to nie wszystko, choć z całych sił apeluję, aby się kształcić. Szkoła jednak poza teorią i techniką nie podaruje talentu. Jeśli Stwórca nie obdarzy muzyka owym talentem, to w bibliotekach się go nie znajdzie.
Razi mnie także okładka, a zwłaszcza jej ostatnia strona. To, że wśród patronów medialnych nie ma Rockowej Wyspy, jestem w stanie zaakceptować, wszak czym jest Wyspa przy takich tuzach wymienionych wielkimi zgłoskami w podziękowaniach oraz logach przeróżnych redakcji. Nie wybaczę jednak zespołowi, że ani słowem nie podziękował Ryszardowi Kramarskiemu i jego Lynx Music. Przecież gdyby nie Rysiek, to Walfad nigdy by nie zaistniał. Jako słuchacza nie interesują mnie prywatne różnice zdań między zespołem a wydawcą dwóch pierwszych albumów. Wydaje mi się jednak, że odrobina kultury oraz zwykłej ludzkiej uczciwości jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Uważam, że zespół postąpił nieprzyzwoicie. Jednak czym jest przyzwoitość w drapieżnym świecie, który tak frustruje twórcę materiału Walfad?
Ukazanie się „Momentum” oraz ruchy w tym temacie, jakie obserwuję w internecie, utwierdzają mnie w przekonaniu, że tzw. rock progresywny to piękna i szlachetna muzyka, lecz polskie kręgi wzajemnej adoracji skupione wokół tej muzyki nie licują z moim pojęciem bycia wielbicielem tego gatunku.
Dlaczego drogi słuchaczu złamałem zasadę niepisania o tym, co mi się nie podoba? Wojtek Ciuraj śpiewa: „Milcząc jak trup, nic nie zmieniasz”. Piszę dlatego, że pokładałem wielkie nadzieje w zespole Walfad i tak srodze się na nich zawiodłem. Nie kryję też gorzkiej prawdy, która krzyczy z moich tekstów dziecięcą wręcz naiwnością i wiarą w to, że ci młodzi wykonawcy wsparci takim wyraziście pochlebnym artykułem dostaną skrzydeł. Sam lider zespołu śpiewa: „Czemu dziś, mając skrzydła, nie latamy tak wysoko?” Ja jednak wciąż wierzę, że drzemie w nich moc i czekam na lepszą muzyczno-literacką propozycję od zespołu.

ARB
Listopad, 2016 r.