Kielce ROCKują IV – Kielce, Wojewódzki Dom Kultury i Kieleckie Centrum Kultury 02-04.09.2016

Sezon festiwalowy 2016 możemy uznać za zamknięty. Obfitował on w imprezy muzyczne różnej rangi. Cieszę się, że tegoroczną paradę festiwalową w naszym kraju zakończyła czwarta edycja Festiwalu Kielce ROCKują. Jest to impreza o bardzo rosnącym znaczeniu na mapie polskich wydarzeń muzycznych. Wart podkreślenia jest fakt, iż to przedsięwzięcie artystyczne w moim mieście nie legitymuje żadna z komercyjnych agencji koncertowych. Za tym całym pozytywnym zamieszaniem stoi grupa pasjonatów ze Stowarzyszenia Kielce ROCKują. To w ich głowach rodzą się szalone pomysły pozornie nie do zrealizowania. A jednak – wbrew obiegowej opinii wszechobecnych maruderów – w takim mieście jak Kielce, kojarzonym raczej z kabaretami oraz muzyką lekką, łatwą i raczej niestrawną, udaje się zorganizować coś niebywale wartościowego w skali całego kraju. Sukcesem okazała się poprzednia, trzecia edycja festiwalu, o której już pisałem, a wystąpili na niej m.in. The Crazy World Of Arthur Brown, The Animals & Friends oraz legendarny gitarzysta pierwszego składu Thin Lizzy – Eric Bell. Noszę się z zamiarem przedstawienia szerszemu gronu odbiorców naszego stowarzyszenia oraz jego charyzmatycznego lidera. Teraz chcę się skupić na tym, co wydarzyło się na tegorocznej edycji Festiwalu Kielce ROCKują, a wydarzyło się wiele dobrego.
Dotychczas święto muzyki, jakim bez wątpienia jest Festiwal Kielce ROCKują, rozbrzmiewało w Wojewódzkim Domu Kultury oraz na dziedzińcu tego klejnotu kieleckiej architektury. Tym razem wielbiciele solidnego rockowego grania mieli okazję spotkać się ze swoją ukochaną muzyką także w przestronnych wnętrzach Kieleckiego Centrum Kultury. Całe to rockowe szaleństwo zaczęło się w piątkowy wieczór 2 września od Małej Sceny KCK. Jako pierwszy wystąpił zespół dowodzony przez pozytywnie zakręconego szaleńca Pawła Wawrzeńczyka – 4 Acoustic. Zespół ten jest akustyczną wariacją grającej zdecydowanie pod wysokim napięciem formacji Limit Blues dowodzonej również przez tego drobnego jegomościa w kapeluszu. Gospodarze – serwując swojsko brzmiącą i miłą dla ucha porcję akustycznego bluesa – otworzyli tegoroczną edycję kieleckiej imprezy. Słychać było, że kolejne muzyczne wcielenie Pawła zostało ciepło przyjęte przez kielecką publiczność. Piątek był dniem bluesowym, a rodzimi przedstawiciele tego gatunku potęgowali jedynie apetyt publiczności na tę artystyczną konwencję. Po występie gospodarzy na scenie zainstalowało się przesympatyczne trio ze Śląska – Acustic. Podbili oni serca publiczności prostotą i szczerością wykonywanych przez siebie akustycznych bluesów. Teksty śpiewane przez lidera ciepłym głosem z odrobiną śląskiego akcentu zapewne nie nosiły znamion poezji, jednak były tak autentyczne, iż niemal każdy mógł przejrzeć się w nich jak w lustrze i odnaleźć na ich dnie odrobinę własnej historii. Występ tria Acustic był tak szczery, że ja – choć nie do końca przekonany jestem do bluesowej estetyki – z przejęcia poczułem lekkie kłucie w okolicach serca. Na koniec pierwszego dnia dostaliśmy od organizatorów prawdziwie smakowity muzyczny deser. Ukoronowaniem tego wieczoru był drugi w historii festiwalu występ zespołu Kraków Street Band. Jak wspomniałem, nie czuję do końca bluesa i nawet nie znam się na tym gatunku wystarczająco dobrze, więc moja opinia na temat tych bluesowych występów na Małej Scenie KCK wynika jedynie z osobistych doznań, jakich doświadczyłem jako słuchacz. Kraków Street Band dowodzony przez wirtuoza harmonijki ustnej Łukasza Wiśniewskiego pokazał, jak można wciągnąć publiczność do wspólnej zabawy. Rozpaliliśmy wspólnie wielki ogień muzycznej namiętności. Zespół ten porusza się po wielu stylach i gatunkach, mieszając je z niespotykaną na co dzień u wielu muzyków lekkością. Łączą oni tradycyjny jazz, korzenny blues oraz kilka innych pokrewnych gatunków, budując oryginalne, charakterystyczne tylko dla Kraków Street Band brzmienie. Na uwagę zasługują również akademickie umiejętności instrumentalistów. Ich wirtuozerskie popisy, bardzo swobodne dialogi pomiędzy poszczególnymi partiami solowymi instrumentów oraz niewiarygodny sceniczny luz powodują, że stajemy się świadkami rodzącej się właśnie tu i teraz muzyki. Odnieść można wrażenie, jakoby muzycy nigdy wcześniej nie ćwiczyli granych tu i teraz tematów, ani tym bardziej nigdy przedtem nie próbowali tych wszystkich muzycznych sztuczek. Drogi czytelniku, jeśli znasz Kraków Street Band jedynie z płyt, a nie spotkałeś się z nimi na żywo, to koniecznie znajdź okazję, by sprawdzić szczerość mojej wypowiedzi. Koncert Kraków Street Band w KCK był książkowym przykładem na to, jak należy budować relację z publicznością, jak skupić na sobie uwagę, nie męcząc przy tym odbiorcy, jak zainteresować swoją muzyką tych, którzy po raz pierwszy w ogóle słuchają i oglądają zespół na scenie. Podkreślę jeszcze raz, że dla mnie był to jeden z najlepszych spektakli muzycznych, jakie przeżyłem w ostatnich latach. Tak oto upłynął pierwszy dzień festiwalu. To był dopiero początek emocji, których mieliśmy doświadczyć.
Drugiego dnia festiwalu, tj. 3 września w sobotę święto muzyki rockowej w naszym mieście nabrało rozmachu. W samo południe na scenie WDK rozpoczął się przegląd młodych zespołów bluesowych. Obowiązkiem moim jest podkreślenie tego faktu, gdyż okazuje się, że młodzież nie jest zainteresowana tylko tzw. muzyką alternatywną, taneczną czy hip-hopową, ale z równie mocnym zaangażowaniem tworzy w bluesowej i rockowej stylistyce. Trzeba sprawiedliwie przyznać, iż młodzież doskonale radzi sobie z bluesową i rockową materią, niekiedy nawet lepiej niż starzy wyjadacze. Tajemnica takiego stanu rzeczy tkwi zapewne w jeszcze nie zepsutej komercją młodzieńczej pasji, jaką jest muzyka. Finałem tego przeglądu był koncert formacji Nurt specjalnie reaktywowanej na to kieleckie wydarzenie. Przyznaję, że jestem bardzo zaskoczony wysokim poziomem tego koncertu. Nie spodziewałem się, że Aleksander Mrożek wraz z przyjaciółmi zagrają niebywale porywający koncert. Już nie młodzi panowie prezentowali swoją muzykę z finezją, zapałem, wyzwalając przy tym olbrzymią energię, która już po pierwszych dźwiękach udzieliła się publiczności. Występ odrodzonego Nurtu oparty został na materiale z ich debiutanckiego albumu. Nie zabrakło obowiązkowych kompozycji takich jak: „Synowie nocy”, „Holograficzne widmo” czy „Piszę kredą na asfalcie”. Podczas tego występu byliśmy świadkami kilku niezwykłych zwrotów akcji. Zespół zajrzał na moment do albumu „Motyle i kloszardzi”, a także zaprezentował nam zupełnie nową kompozycję „Mów mi Bruno”. Będzie ona dostępna szerszej publiczności na przygotowywanej nowej płycie. Teksty na ten nowy album napisała w całości pani Barbara Mączyńska-Mrożek. Warto przypomnieć, że żona pana Alka była autorką całej liryki na poprzednim wydawnictwie z 1995 roku. Jednak prawdziwą niespodzianką było wykonanie kilku kompozycji z albumu „Helicopters” sygnowanego nazwą Porter Band. Młodzi muszą wiedzieć, że John Porter napisał na ten album teksty, był współkompozytorem muzyki, jednak to Alek Mrożek nadał tej muzyce jej wyjątkowy charakter i brzmienie. Artysta powiedział ze sceny, iż był bardzo wzruszony tym, że wielu ludzi podchodziło właśnie z tą płytą po autograf. Warto wspomnieć, że Alek Mrożek ze swoim niepowtarzalnym brzmieniem gitary współtworzył takie ciekawe składy jak Stalowy Bagaż czy Recydywa Blues Band. Dziś mogę już z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że był to jeden z najlepszych koncertów tego festiwalu.
Wieczór drugiego dnia upłynął pod znakiem gwiazd, które prezentowały się w przestronnej, eleganckiej i dobrze brzmiącej sali Kieleckiego Centrum Kultury. Gdy już zająłem bardzo dobre miejsce, z którego mogłem upajać się muzyką, zbombardowało mnie zgrzytliwe brzmienie pierwszego wykonawcy tego wieczoru. A był nim, drogi czytelniku, ekscentryczny klawiszowiec znany publiczności ze współpracy z zespołem Exodus, a nielicznym jedynie ze swoich solowych koncepcji muzycznych, które na mnie nigdy nie robiły i nie robią żadnego wrażenia. Osobliwy wygląd pana Władysława Komendarka nie jest obiektem mojego zainteresowania. Moim zdaniem zapraszanie tego artysty było jedną wielką pomyłką. Walory artystyczne tego występu pozostawiają wiele do życzenia, a wykorzystanie obszernego fragmentu oryginalnych ścieżek utworu „Underwater Sunlight” z repertuaru Tangerine Dream uważam za przynajmniej lekki nietakt ze strony artysty. Bazowanie na samplach z Exodus jest dla mnie przejawem braku własnej inwencji twórczej. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o pana Komendarka. Wynudziłem się na tym koncercie, a jako oddany wielbiciel muzyki elektronicznej zostałem nawet lekko obrażony przez artystę, dlatego też nie będę mile wspominał jego występu na IV edycji Festiwalu Kielce ROCKują. Proszę jednak, drogi czytelniku, byś tych kilka ostatnich linijek nie traktował jako opinię wiążącą, a jedynie jako osobiste wynurzenia autora tekstu. Na szczęście festiwale charakteryzują się tym, że każdy znajdzie dla siebie smakowity kąsek muzyczny. Moje rozczarowanie, rozgoryczenie i rozdrażnienie, których przyczyną był Władysław Komendarek, ustąpiły zachwytowi, w jaki wprawił mnie koncert Martina Turnera i jego kompanów. Panie i panowie – cóż to był za występ. Martin Turner z przyjaciółmi pokazał, jak powinien brzmieć na żywo rasowy rockowy band. Wiadomo, że kiedy mówimy: Martin Turner, to myślimy: Wishbone Ash. Martin Turner był współtwórcą najlepszych albumów, a także był odpowiedzialny za warstwę tekstową Wishbone Ash. Nagrał z tą legendą rocka aż 11 albumów studyjnych oraz 2 koncertowe. Siłą rzeczy koncert oparty został na materiale z repertuaru Wishbone Ash. Był to wymarzony koncert dla wytrawnego i wymagającego fana klasycznego rocka. Ze sceny popłynęły klasyczne kompozycje z repertuaru Wishbone Ash: „The King Will Come”, „Warrior”, „Throw Down The Sword” z baśniowego albumu „Argus” oraz „Blind Eye”, „Pilgrimage”, „You See Red”. Można powiedzieć, że było to 90 minut podróży w przeszłość. Wyjątkiem była skromna prezentacja małego fragmentu najnowszego albumu Martina Turnera „Written In The Stars” wydanego w 2015 roku. Koncert zagrany solidnie, z fantazją, bardzo mocno, głośno i rockowo. Nie wiem, dlaczego staram się opisywać muzykę Martina Turnera. Koneserzy starego dobrego rocka znają doskonale to nazwisko oraz związane z nim możliwości i umiejętności. Chociaż obecnie pod nazwą Wishbone Ash występuje zespół dowodzony przez Andy’ego Powella, ja osobiście bardziej wolę wishboneashowe brzmienie bandu Martina Turnera. Dla mnie była to sentymentalna podróż w przeszłość. Przeżywałem ten występ z chusteczką w ręku ocierając raz po raz ciepłą łezkę wspomnień. Okaże się później, że to nie ostatni raz. W taki oto sposób zakończył się dzień drugi festiwalu.
Niedziela, 4 września był ukoronowaniem IV edycji Festiwalu Kielce ROCKują. Tak jak w dnu poprzednim, muzyczna scena WDK otworzyła swoje podwoje w samo południe i rozpoczął się przegląd młodych zespołów rockowych, którego finałem był występ formacji Grzegorz Kapołka Trio. Wielu przybyłych na festiwal fanów muzyki czekało jednak na wieczór. Jak pisałem kilka linijek wcześniej, trzeba było zaopatrzyć się w paczkę chusteczek, gdyż był to czas pełen muzycznych wzruszeń, wspomnień i najwyższych doznań artystycznych. Pierwszą gwiazdą tego wieczoru był Nick Simper z zespołem Nasty Habits. Wiem, że pośród publiczności było dość liczne grono niezadowolonych z występu Nicka. Nie chcę zagłębiać się w swego rodzaju spór, jaki ten artysta wywołał między fanami w kuluarach KCK i po festiwalu, nie chcę roztrząsać, czy gra perkusisty oraz klawiszowca zespołu była wystarczająco dobra. Wiem, że nawet ja wychwyciłem kilka niedoskonałości podczas tego koncertu, jednak wszystko to dla mnie ginie wobec potęgi repertuaru, jaki Nick z przyjaciółmi zaprezentował kieleckiej publiczności. Nie kryję, że Deep Purple, w którego pierwszym składzie był Nick Simper, jest zespołem mojego życia. To żadna tajemnica dla moich wnikliwych czytelników i słuchaczy. Dlatego też emocje towarzyszące mi podczas tego koncertu osiągnęły najwyższy poziom. Kiedy ze sceny usłyszałem kompozycje „Mandrake Root”, „Lalena” czy „Emmaretta”, trudno było mi powstrzymać wzruszenie. Mój ukochany zespół wszechczasów już nie sięga po te utwory, więc trudno się dziwić zaistniałej sytuacji. Pojawiły się również kompozycje takie jak „Wring That Neck” oraz „Hush”. Na występ Nicka Simpera nie należy patrzeć poprzez pryzmat wielkich umiejętności. Ten koncert trzeba raczej rozpatrywać w kategoriach podróży w przeszłość, doskonałej zabawy i cudownej atmosfery, jakiej doświadczyć można było na dużej sali KCK.
Na koniec organizator zostawił dla publiczności to co najlepsze. Daniem głównym festiwalu był występ legendy progresywnego rocka, holenderskiej grupy Focus. Truizmem byłoby przedstawianie sylwetki tego zespołu oraz stylu, w jakim się porusza. Pokuszę się jednak o kilka słów od siebie. Na sześć oglądanych przeze mnie koncertów Focus to był najlepszy koncert tej grupy jaki widziałem, a z pewnością był to najlepszy polski występ Focus. Jego lider Thijs van Leer to charyzmatyczny artysta, wirtuoz organów Hammonda, flecista, czarodziej obdarzony pięknym i czystym głosem mimo upływu wieku i w końcu niebywale serdeczny i ciepły człowiek. Nic więc dziwnego, że zespół Focus cieszy się znakomitą kondycją sceniczną przez 47 lat. Ciekawy był dobór repertuaru kieleckiego koncertu. W roli głównej wystąpił album „Focus III” z 1972 roku, będący obowiązkową pozycją w płytotece każdego miłośnika progresywnego rocka. Koncert otwierały fragmenty suity „Anonymus II” w połączeniu z tematem „Focus”. Wysłuchaliśmy również kompozycji „House Of The King”, „Sylvia”, a na bis zespół brawurowo wykonał całą drugą stronę pierwszej płyty tego podwójnego analogowego wydawnictwa, na którą składają się „Focus III” oraz „Answers? Questions! Questions? Answers!”. Setlistę ubogaciła suita „Eruption” z legendarnej płyty „Moving Waves”, dwie kompozycje z czwartego albumu „Hamburger Concerto”: „La Cathedrale De Strasbourg” i „Harem Scarem”, a na koniec występu zabrzmiało mistrzowskie „Hocus Pocus”. Warto napisać, że Thijs van Leer nawiązał także do współczesności, prezentując w finezyjny sposób dwie kompozycje z albumu „Focus X” z 2012 roku: „Birds Come Fly Over (Le Tango)” i „All Hens On Deck”. Lider pokazał w tym momencie pełen wachlarz swoich możliwości. Główną melodię utworu „Le Tango” zagrał na instrumencie zwanym melodyka, a jej finał wykonał gwiżdżąc. Było to tak cudne i ujmujące za serca, że publiczność nagrodziła występ Focus gromkimi i niekończącymi się brawami. Trudno się dziwić, gdyż sala Kieleckiego Centrum Kultury rzadko gości mistrzów światowej sławy prezentujących najwyższy z możliwych poziomów artystycznych. Pozostali muzycy Focus również zasługują na wyróżnienie. Perkusista Pierre van der Linden pomimo upływu lat nadal prezentuje bardzo wysoką formę fizyczną, która w połączeniu z doskonałym warsztatem muzycznym ciągle zachwyca. Pierre w kilku momentach koncertu dał kilka popisów solowych zapierających dech w piersiach. W składzie Focus wystąpił basista Bobby Jacobs znany polskiej publiczności z występu u boku szwedzkiego wirtuoza klawiatur Pär Lindha w roku 2008. Gitarzysta Menno Gootjes jest członkiem zespołu od 2005 roku. Obydwaj muzycy dotrzymywali kroku swoim starszym kolegom ozdabiając występ solowymi popisami. Był to jeden z najmądrzejszych i najbardziej finezyjnie zagranych koncertów, w jakich przyszło mi brać udział. Młoda gwardia niechaj pokornie chyli czoła przed klasykami. Focus swoim występem wprawił w zachwyt nie tylko swych zagorzałych fanatyków, lecz również słuchaczy, którzy nigdy wcześniej nie zetknęli się z twórczością tego zespołu, co uznać należy za ogromny sukces. I tak oto IV edycja Festiwalu Kielce ROCKują przeszła do historii.
Należy także wspomnieć, że po każdym z koncertów artyści spotykali się ze swoimi fanami. Wspólne zdjęcia, podpisywanie płyt, rozmowy z fanami kuluarach KCK zdawały się nie mieć końca. Jeśli komuś mało było koncertów, to mógł wziąć udział w after party w klubie Starman. A tam – muzyka na żywo, świetne towarzystwo i zabawa do białego rana. Cieszę się, że w naszym mieście znalazła się grupa zapaleńców pod wodzą Pawła Wawrzeńczyka, który zebrał to całe pozytywnie zakręcone towarzystwo pod skrzydła Stowarzyszenia Kielce ROCKują i rozkołysał miasto w rytm rocka i bluesa, dodając mu niespotykanego dotąd charakteru. IV edycja Festiwalu Kielce ROCKują należała moim zdaniem do najbardziej udanych. Przed stowarzyszeniem stoją kolejne wyzwania, koncerty oraz różnorakie działania muzyczne. Ja jestem pełen optymizmu na myśl o tym, co pozytywnego wydarzy się jeszcze w Kielcach. Mam nadzieje, że tym, którzy z różnych przyczyn nie mogli być na naszym rockowym święcie, ten tekst przynajmniej w części odda atmosferę tych dni.

ARB
Wrzesień, 2016 r.