To zadziwiające, wręcz nie do wiary. Płyty z interpretacjami klasycznych rockowych tematów zagrane przez niemniej klasyczne, działające po dzień dzisiejszy zespoły, wyrastają tu i ówdzie jak grzyby po deszczu. Stosunkowo niedawno pisałem o nostalgii, jaka ogarnęła Edgara Froese, pod wpływem której popełnił on dzieło „Under Cover” będące zbiorem czternastu klasyków z historii muzyki rozrywkowej, a tu proszę, mam przed sobą płytę o znamiennym tytule „Łyżeczka czasu”, na której to pośród mnóstwa gości dostrzec można jego nazwisko. Płyta ta sygnowana jest nazwą Nektar. Tak jak w przypadku Tangerine Dream, tak i teraz jestem zaskoczony i zakłopotany. Wszak darzę Nektar olbrzymią sympatią, kolekcjonuję ich płyty, byłem przed laty na ich koncercie podczas jednego z artrockowych festiwali. Tym bardziej zaskakuje mnie album z coverami w ich wydaniu. Powracają te same pytania, które dotyczyły ostatniego wydawnictwa Tangerine Dream. Czy warto poświęcić swój cenny czas na wsłuchiwanie się w dobrze mi znane utwory? Może to znak naszych czasów, a może Majowie mieli rację i zbliża się koniec świata. Z całą pewnością muzyka zatoczyła olbrzymie koło i coraz chętniej sięgamy do korzeni po to, by je lepiej poznać, przeżyć młodzieńcze fascynacje raz jeszcze, zmierzyć się z wielką klasyką mając przeświadczenie, że można zagrać ją jeszcze lepiej, sprawdzić swoje możliwości, przejrzeć się w niej jak w lustrze. Wiem, że ile głów, tyle opinii na ten temat. Spośród ogromu płyt z coverami płyta grupy Nektar „A Spoonful Of Time” wypada najlepiej. Jest interesująca, wciągająca i miejscami zaskakująca. Uwagę przykuwa lekkość, z jaką muzycy Nektar bawią się wybranymi na płytę kompozycjami, a także brak nadęcia i patosu. Często bywa tak, że artyści sięgający po twardą klasykę rocka padają przed nią na kolana. Rozciągają te utwory do kosmicznych rozmiarów, wkładają w nie olbrzymią dawkę emocji niedających się przetrawić w żaden sposób, a czasem wspierają się brzmieniem orkiestry symfonicznej, co czyni nowe interpretacje kolosami nie do przełknięcia. Słuchając „A Spoonful Of Time” można odnieść wrażenie, że jesteśmy na próbie formacji Nektar. Zespół przez trzy godziny ćwiczył swój repertuar przed nadchodzącą trasą koncertową, po czym nastąpiła przerwa, zamówiliśmy pizzę, piwo i zaczęła się zabawa dobrze znanymi kawałkami.
„A Spoonful Of Time” pokazuje, że Nektar jest w znakomitej formie. Wielu już dawno skreśliło ten zespół twierdząc, że Roye Albrighton i spółka nic dobrego nie nagrają. Tymczasem po długiej przerwie zespół się reaktywował, nagrał kilka dobrych albumów, z których wyróżnić można „Evolution” z 2004 roku. Po tylu latach współtworzenia brzmienia progresywnego i psychodelicznego rocka, weteranom z Nektar wolno sięgnąć po repertuar kolegów. Nie dość, że dobrze się panowie bawią klasyką, to do tego przedsięwzięcia zaprosili mnóstwo zaprzyjaźnionych ze sobą osobistości z muzycznego świata.
Najnowsze dzieło Nektar to czternaście zaaranżowanych z olbrzymią fantazją utworów z przebogatej historii rocka. Wbrew pozorom to arcyciekawy i interesujący zestaw. Album otwiera kompozycja „Sirius” pióra Erica Wolfsona i Alana Parsonsa, oryginalnie otwierająca longplay „Eye In The Sky” zespołu Alan Parsons Project. Gościnnie wystąpił tutaj Michael Pinella. Już po pierwszych sekundach słyszymy Nektar a nie oryginalne brzmienie utworu. Tak jest w każdej z kompozycji zagranej na tym krążku. Zespół nadał wszystkim utworom nowy muzyczny wizerunek. „Spirit Of The Radio” to znany przebój z repertuaru zespołu Rush, w którym gościnnie wziął udział klawiszowiec Marillion Mark Kelly. Bałem się troszkę o tę interpretację, ale po wysłuchaniu jestem zachwycony. Grupa specjalnie nie zmieniła nic w tym utworze. Muzycy otulili lekko psychodeliczną mgiełką tę kompozycję i brzmi ona tu bardzo eterycznie, trochę jak kombinacja Hawkwind z wokalistą Eloy. Zabawa dopiero się zaczyna, bo oto panowie z Nektar wzięli na warsztat temat formacji Steve Miller Band „Fly Like An Eagle” z gościnnym udziałem Geoffa Downesa i Joela Vandroogenbroecka. Odnoszę wrażenie, że inspiracją do tego wykonania była aranżacja Seala, który swego czasu też sięgnął po ten klasyk. Następny utwór to „Wish You Were Here”. To kanon z dyskografii Pink Floyd, a w wielu wykonaniach brzmi tak, jakby była to ogniskowa pieśń biesiadna. Tymczasem Nektar nadał tej kompozycji nieco taneczny i transowy charakter. Ciekawostką jest fakt, iż w tym nagraniu wziął udział Edgar Froese, który sam zinterpretował ten temat na płycie Tangerine Dream „Under Cover”. Grupa sięgnęła także po mniej znane w Europie muzyczne cacuszka. Oto utwór „For The Love Of Money” z repertuaru funkowo-soulowej grupy O’Jays. Zespół ten jest legendą za oceanem. Jednak soulowych klimatów próżno szukać w nektarowej wersji tego utworu. Brzmi on bardziej jak mało znany utwór Hawkwind opublikowany po latach. Wystąpili tu gościnnie Ian Paice oraz Nik Turner. „Can’t Find My Way Home” to kompozycja Steve’a Winwooda zarejestrowana na jedynej studyjnej płycie formacji Blind Faith. Młodzi progresywni już jakiś czas temu wzięli ten kawałek na warsztat i pod wodzą Neala Morse’a ukazał się on na krążku „Cover To Cover”. Klasyczny bluesowy temat Nektar potraktował z typową dla siebie estetyką, z gościnnym udziałem Dereka Sheriniana, Mela Collinsa oraz Steve’a Howe’a. „2000 Light Years From Home” nieśmiertelnego duetu kompozytorskiego Jagger/Richards również bliższy jest brzmieniu Nektar, temu najbardziej klasycznemu z lat 70. W tym utworze wspomaga zespół Simon House. Nektarowa wizja „Riders On The Storm” bije na głowę oryginał. Słuchając tej wersji czuję na plecach oddech jeźdźców burzy, a wszechobecny sztorm napełnia serce niepokojem. Billy Sheehan i Rod Argent z zapomnianej już chyba formacji Argent swoją obecnością potęgują klimat grozy. O tym, że Bruce Springsteen wielkim klasykiem jest, wiadomo od lat. Jego kompozycję „Blinded By The Light” przed laty wylansował Manfred Mann i jego Ziemska Orkiestra. Otwiera ona słynny album „The Roaring Silence” z 1976 roku. Słychać wyraźnie, że za punkt odniesienia zespół przyjął to właśnie wykonanie, zapraszając do współpracy Gingera Bakera oraz Joakima Svalberga. W kompozycji „Out Of The Blue” duetu Bryan Ferry i Phil Manzanera pojawia się znów gościnnie Simon House. Utwór ten pierwotnie ukazał się na chyba najciekawszej płycie Roxy Music „Country Life”. To bardzo cenne, że muzycy z Nektar postanowili sięgnąć po mniej oczywistą klasykę i ocalić od zapomnienia kilka mniej znanych utworów z przebogatych dziejów rocka. Neil Young i jego Crazy Horse nagrali przed laty temat „Old Man”. W równie psychodelicznej aurze jak w oryginalnym wykonaniu prezentuje się ta kompozycja na opisywanej płycie. Wspiera Nektar w tym kawałku David Cross. „Dream Weaver” autorstwa amerykańskiego pieśniarza Petera Wrighta z gościnnym udziałem Jerry’ego Goodmana to – wstyd się przyznać – nieznany mi utwór, więc nie mogę się w żaden sposób odnieść do pierwowzoru. Skoro Nektar będący w panteonie najważniejszych dla mnie zespołów w historii rocka podjął się zagrania tego tematu, to musi być on dla nich ważny. Wiem, że internet daje nieograniczone możliwości, więc nadrobię straty. „I’m Not In Love” z repertuaru 10CC usłyszałem przed laty w programie Marka Niedźwieckiego „W tonacji Trójki”. Pozostałem pod ogromnym wrażeniem tego utworu przez kilka tygodni. Podejrzewam, że z muzykami Nektar było podobnie, bo nie sposób oprzeć się urokowi tej melodii. Zespół spotęgował jeszcze nastrój tęsknoty, jaki niesie ze sobą ta kompozycja. Pomaga im tutaj Rick Wakeman. „A Spoonful Of Time” zamyka klasyczny popowy szlagier „Africa” pochodzący ze słynnej płyty „4” zespołu Toto. W utworze zaśpiewał oryginalny wokalista tej grupy – Bobby Kimball oraz klawiszowiec m.in. Yes – Patrick Moraz. To słoneczne i łagodne zakończenie muzycznej wędrówki po dość odległych czasach.
Trzeba przyznać, że zestaw utworów oraz lista zaproszonych gości jest imponująca. Efekt jaki zespół Nektar osiągnął jest zaskakujący. Album nie jest nudny ani usypiający. Jest to ciekawy, pełny ciepła i dystansu obraz muzycznego dorobku czterech ostatnich dekad. Materiał na „A Spoonful Of Time” brzmi imponująco. Słucham tej płyty z nieukrywaną przyjemnością. Polecam to wydawnictwo wszystkim tym, którzy upierają się przy zdaniu, iż nie warto wsłuchiwać się w odświeżane utwory. Śmiem twierdzić, że czasem warto poznać inne spojrzenie na dobrze znane nam dźwięki. Na koniec pragnę wyrazić nadzieję, iż jako audiofil ceniący sobie najwyższą kulturę brzmienia, jaką daje płyta analogowa, będę miał przyjemność posiadania tego wydawnictwa na winylu. Sprawiłoby mi to olbrzymią radość.
ARB
Listopad, 2012 r.