W tak niestabilnych czasach, kiedy artyści pojawiają się i znikają w muzycznym wszechświecie, a zespoły robią kariery szybkie, intensywne oraz naszpikowane spektakularnymi sukcesami, by po kilku latach przepaść bez wieści, mieliśmy unikalną szansę zostać świadkami obchodów 25-lecia pracy artystycznej zespołu Lizard. 18 września w krakowskim Klubie Kwadrat oraz 20 września w Klubie Klimat w Bielsku-Białej miały miejsce dwa niezwykłe koncerty upamiętniające tę rocznicę. Niekwestionowanym liderem tego najważniejszego dla mnie polskiego zespołu rockowego jest obdarzony ciekawą barwą głosu charyzmatyczny wokalista, autor tekstów, poeta, ale także artysta-plastyk Damian Bydliński. Ta nietuzinkowa postać związana z bielskim środowiskiem artystycznym wraz ze swoim zespołem od 25 lat strzeże tego, co jest najcenniejsze w bezkresnym pojęciu „rock progresywny”.
W tym miejscu chciałbym na moment spojrzeć za siebie, by w telegraficznym skrócie ogarnąć tę moją muzyczną przygodę z zespołem, którą uważam za jedną z najciekawszych, jakie przytrafiły mi się w życiu. Kiedy ja miałem 25 lat, natknąłem się na wzmianki o zespole w fanzinach propagujących absorbujący mnie gatunek muzyki. Bez pomocy Facebooka, którego nie było nawet w planach, udało mi się dotrzeć do Damiana listownie i tak nawiązała się nasza wieloletnia znajomość. W 1996 roku w warszawskim Klubie Stodoła odbyła się pierwsza i jedyna edycja festiwalu progresywnego rocka z udziałem czołowych polskich zespołów poruszających się w tym gatunku. Wystąpili wtedy m.in. Starless, Albion, Quidam, Abraxas, Annalist, Collage, a także nasz szanowny jubilat Lizard. Występ chłopaków z południa był najjaśniejszym momentem tego wydarzenia. W kwietniu 1997 miało miejsce niesamowite koncertowe wydarzenie w bielskim teatrze. Był to mianowicie koncert promujący debiutancki album zespołu „W galerii czasu” starannie wydany nakładem oficyny Ars Mundi. Ten koncert wrył mi się tak głęboko w pamięć, że bez wahania mogę po latach napisać, iż stanowi on jedno z najważniejszych muzycznych wydarzeń mojego dość bogatego kalendarza koncertowego. Rok 1997 to pasmo ogromnych sukcesów zespołu: koncert wraz z Emerson, Lake & Palmer, Porcupine Tree oraz oszałamiający występ na festiwalu w Wągrowcu. Takich chwil się nie zapomina. Dorzucę do tego niezapomniany mroźny lutowy wieczór, a w zasadzie noc z piątku na sobotę w owym 1997 roku, kiedy to tuż po wydaniu płyty miałem zaszczyt i przyjemność gościć Damiana w studio nieistniejącego już Radia Jedność w Kielcach. Ach, aż łza się w oku kręci od nadmiaru wrażeń i wspomnień. Jestem z tym zespołem na dobre i złe. Teksty wypływające spod pióra Damiana traktuję jak swoje, gdyż dotąd nikomu nie udało się tak trafnie opisać i wyrazić mojego stosunku do otaczającego mnie świata. Owe teksty oprawione w inteligentnie przemyślaną oraz subtelnie i oryginalnie zaaranżowaną muzykę będącą wypadkową tego, czym sam nasiąknąłem w młodości, tworzą razem dźwiękowy obraz o niepowtarzalnej strukturze nieblaknących barw odpornych na niszczycielskie działanie czasu. Lizard był i jest dla mnie najważniejszym polskim rockowym zespołem i nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Tyle moich wynurzeń, przejdźmy do meritum sprawy.
Takiego koncertu w wykonaniu rodzimej formacji dawno nie przeżyłem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz taka sytuacja miała miejsce. Musiało to być bardzo dawno, a przecież trochę tych koncertów było. Bez cienia wątpliwości był to najlepszy występ Lizard od czasu pamiętnego kwietniowego koncertu w bielskim teatrze w 1997 roku. Zespół Lizard zaprezentował znakomicie ułożony, skrupulatnie dobrany i przemyślany w każdym detalu program oparty o ostatnie studyjne dzieło „Master & M”. Kompozycje z ostatniej płyty zespołu przeplatane były fragmentami albumu „Psychopuls” oraz odmłodzonymi kompozycjami z pierwszego albumu „W galerii czasu”, które dostały zupełnie nową szatę dźwiękową. Dzięki zabiegom aranżacyjnym zabrzmiały one zaskakująco świeżo, zupełnie inaczej, nie gubiąc nic ze swojego pierwotnego uroku oraz przesłania. Kompozycja „Ogród przeznaczenia” zupełnie niespodziewanie przeistacza się w połowie w lekko transową improwizację o wymowie nieco jazzującej, na tle której sam mistrz ceremonii przedstawia skład zespołu. A „Autoportret” poza zachowaną linią melodyczną dostał zupełnie nową oprawę we wszystkich jego warstwach dźwiękowych. Gitarowy monolog w wykonaniu Daniela, lekko zabarwiony santanowską nutą, to prawdziwy majstersztyk. Na szczególną uwagę zasługuje perkusyjna konwersacja Mariusza Szulakowskiego (perkusja) i Aleksandra Szałajko (perkusjonalia) w towarzystwie Pawła Fabrowicza tworzącego subtelne tło generowane za pomocą instrumentów klawiszowych, a mające na celu podsycanie fantazji obu znakomitych perkusistów. To było coś więcej niż zwykłe solo na bębnach. To rodząca się na żywo muzyka. Była to zaplanowana, przemyślana, odrobinę szalona prezentacja kunsztu obu perkusistów. Każdy z muzyków Lizard okazał się być wyjątkowy. Pozornie będący w cieniu klawiszowiec zespołu przez cały czas był aktywny, tkając dźwiękową strukturę zespołu z mocnych brzmień fortepianu oraz całej tej elektroniki wiodącej słuchacza wprost do krainy Karmazynowego Monarchy. Janusz Tanistra – najcichszy człowiek w zespole – oczarował mnie brzmieniem basu oraz sprawnością, z jaką panuje nad tym niełatwym instrumentem. Wzruszającym momentem było pojawienie się na scenie pierwszego pianisty zespołu – Andrzeja Janczy. Panowie wspólnie odkurzyli i utkali na nowo klasyczny temat zespołu „Bez litości – część I” znany tylko i wyłącznie z koncertów Lizard. Był to elektryzujący fragment koncertu, a Andrzej – wspinając się na wyżyny swoich możliwości – zagrał porywające, o wysokim procencie emocji solo na klawiszach w stylu U.K. Damian wraz z zespołem wdrożyli ciekawy patent, na który dopiero teraz zwróciłem uwagę. Otóż niektóre z utworów poprzedzone były fragmentami zupełnie innych kompozycji. Stanowiły one zintegrowaną całość. Kompozycja „Chapter #2” z płyty „Master & M” poprzedzona została fragmentem z „Tales From Artichoke Wood”, a tekst ten wpasował się w wymowę zasadniczego utworu. Taka sama historia miała miejsce na początku koncertu, kiedy to przed „Chapter #1” usłyszeliśmy przetworzony na nowo początek debiutanckiego albumu „W galerii czasu” wraz z tekstem, który wprowadza nas w świat tego albumu oraz całej twórczości Lizard. Niesamowitych i zaskakujących pomysłów, smaczków aranżacyjnych na tym koncercie było bez liku. Były one doskonałym dodatkiem dla wykonywanych na tym specjalnym koncercie kompozycji, nadając pikanterii brzmieniu zespołu. Trzeba zwrócić baczną uwagę na niezwykłą sprawność oraz doskonały warsztat techniczny muzyków, jak również ich ogromne oddanie i zaangażowanie w wykonywaną muzykę. Kolejną wyjątkową cechą wyróżniającą Lizard na tle innych koncertujących zespołów jest przejrzyste i klarowne brzmienie zespołu. Niezależnie od miejsca, w jakim Lizard daje koncert, ich akustyk za pomocą sobie znanych czarów dokonuje cudu i zespół brzmi perfekcyjnie w każdej sekundzie swojego występu. Wszystkie te pozytywne cechy wyróżniające Lizard zebrane razem dają obraz zespołu dotykającego ideału. Jednak nie dzieje się to za sprawą dotknięcia magicznej różdżki. To efekt, który osiąga się poprzez wieloletnią wytężoną pracę całego zespołu. Dzięki takiej postawie Lizard sięgnęli absolutu.
Gościem specjalnym zespołu Lizard była brytyjska formacja Galahad, która świętuje trzydziestą rocznicę powstania. Jednak te dwa zespoły dzieli ogromna przepaść. Galahad zagrał swój koncert bez błysku. Było głośno, brzmienie zostało przesycone elektroniką o prymitywnym dyskotekowym zabarwieniu. Panowie z Galahad posiłkowali się gotowymi samplerami, a ponadto nie zmienili setlisty od momentu ich ostatniej wizyty w Polsce w 2013 roku przy okazji drugiej edycji Warsaw Prog Days. Był to bardzo słaby koncert. Galahad stać na więcej niż tylko na koncertowanie poniżej przeciętnej. Zresztą historia pokazuje, że nie jest to ważny i przełomowy zespół dla progresywnego rocka. Jego wielkość została sztucznie stworzona. Galahad zagrali tylko gościnnie i byli marnym dodatkiem do występów mistrzów z Bielska-Białej.
20 września zespół zagrał w swoim rodzimym mieście Bielsku-Białej. To dopiero było wydarzenie – wiem to z relacji mojego przyjaciela i słuchacza, który był na tym właśnie koncercie. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, iż Lizard zostali uhonorowani przez władze miasta Bielsko-Biała za całokształt twórczości i godne reprezentowanie miasta na arenie międzynarodowej. Należało się to chłopakom. Aż łza się w oku kręci. Cieszę się, że zaprzyjaźniłem się z takim zespołem. Mam ich cały dorobek artystyczny na półce z płytami. Z tej 25-letniej historii wyłania się obraz zespołu oparty na szczerym, prawdziwym przekazie artystycznym, wypływającym prosto z serca. Nie ma w muzyce Lizard żadnego kłamstwa, zagmatwania, kalkulacji. Damian powiedział mi przy okazji rozmowy o nowej płycie zespołu, że on nie da się zwieść panującej modzie na wygładzony, bezpretensjonalny i poprawny politycznie artrock, jaki wykonuje obecnie choćby Riverside. Będzie także w opozycji do mezaliansu rocka progresywnego z heavy metalem. Damian będzie samotnym rycerzem pędzącym pod prąd i dlatego też nagra album będący hybrydą brzmienia King Crimson i stylistyki Franka Zappy zanurzonej w klimat Mahavishnu Orchestra. Zapowiada się imponująco i wierzę, że tak będzie.
Krakowski koncert Lizard w Klubie Kwadrat przejdzie do historii jako wydarzenie wyjątkowe pod każdym względem. Przede wszystkim Lizard z wielką pokorą i dystansem podszedł do świętowania swojego jubileuszu scenicznej egzystencji obdarzając szacunkiem tych, którzy kupują ich muzykę, przychodzą na koncerty, czyli nas – oddanych fanów. Jednocześnie zespół nie podlizuje się zgromadzonej publiczności. Panowie grają bezkompromisowo swoją muzykę. Robią to rzetelnie, z zapałem i zaangażowaniem. 25-lecie obchodzi się tylko raz i przez to zdarzenie trzeba przejść godnie. I tak też się stało. Damianie – przyjacielu drogi. Najzwyczajniej w świecie Twój fan składa Ci podziękowania za wszystko i prosi o więcej. Lizard jest jak wino: im starszy, tym większy ma bukiet smaków. A szumem skrzydeł pterodaktyli nie ma co się przejmować. Są one zacną ozdobą dojrzałości. Mlekiem i miodem płynąca kraina szmaragdowego jaszczura na zawsze zostanie moim ulubionym miejscem, w którym mogę się zatracić bez ochoty na powrót do tzw. normalności.
Lizard wystąpił w następującym składzie: mistrz ceremonii Damian Bydliński – śpiew, Janusz Tanistra – gitara basowa, Mariusz Szulakowski – perkusja, Daniel Kurtyka – gitara, Paweł Fabrowicz – instrumenty klawiszowe. Goście specjalni: Andrzej Jancza – instrumenty klawiszowe oraz Aleksander Szałajko – perkusja. W Klubie Klimat na scenie stanął Krzysztof Maciejowski – skrzypce. Nad dźwiękiem czuwał Marcin Piekło. Logistyka i opieka nad zespołem jest zasługą Jacka Rakszawskiego.
Dla tych, którzy od nadmiaru wrażeń mogli lekko zagubić się w mocno improwizowanej muzyce jedynych w Polsce Szmaragdowych Jaszczurów, w oparciu o konsultacje z ich liderem publikujemy setlistę z wszystkimi szczegółami:
1. Intro – improwizacja #001 (fragment utworu „Każdy dzień to więcej ran w twej głowie”, CD „W galerii czasu”)
2. Chapter #1 (CD „Master & M”)
3. Psychopuls #002 (index 3, 4 na CD „Psychopuls”)
4. Intro (fragment utworu tytułowego z CD „Tales From Artichoke Wood”)
5. Chapter #2 (CD „Master & M”)
6. Ogród przeznaczenia (CD „W galerii czasu”)
7. Psychopuls #001 (index 2 na CD „Psychopuls”)
8. Improwizacja #002 (popis dwóch perkusistów)
9. Chapter #4 (CD „Master & M”)
10. Bez Litości – część I
11. Improwizacja #003
12. Autoportret (CD „W galerii czasu”) z fragmentem Chapter #3
13. Bolero (CD „W galerii czasu”)
Bisy:
14. Chapter #5 (CD „Master & M”)
15. 21st Century Schizoid Man (klasyk zespołu King Crimson)
ARB
Wrzesień, 2015 r.