Colosseum – Time On Our Side

Jeszcze nie wyblakły w mej pamięci wspomnienia z występów Colosseum w naszym kraju. Pierwszy z nich odbył się prawie dwadzieścia lat temu, latem 1995 roku w Operze Leśnej w Sopocie. Był to koncert pod patronatem Programu III Polskiego Radia. Bardzo jestem dumny z tego, iż znalazłem się w gronie dziennikarzy zaproszonych na to wydarzenie. Drugi raz ten owiany legendą zespół wystąpił na V Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty w 2011 roku. To były dwa wyjątkowe wieczory obfitujące w całą gamę muzycznych uniesień i wzruszeń. Dorzucę do tego jeszcze występ zespołu na Burg Herzberg Festival w 2007 roku. Jest on o tyle interesujący, że zagrany przy akompaniamencie nawalnego deszczu, grzmotów oraz w blasku błyskawic. Muzycy nie zagrali bisów, gdyż po brawurowym wykonaniu „Valentyne Suite” organizator zmuszony był przerwać koncert z powodu zagrożenia rozszalałym żywiołem. Tego samego dnia wystąpili także Uriah Heep i Riverside. Ich występy odbywały się pomiędzy kolejnymi nawałnicami. Warto było stać po kostki w błocie, moknąć w deszczu, by przeżyć te niezapomniane chwile. Piszę o tym dlatego, iż mam przed sobą świeżutki jak poranne bułeczki prosto z piekarni album „Time On Our Side” sygnowany nazwą Colosseum. Aż serce mi mocniej zabiło w momencie, gdy usłyszałem pierwsze dźwięki z tej płyty. Po genialnym koncercie Colosseum w Dolinie Charlotty w 2011 roku krążyły pogłoski o zawieszeniu działalności przez ich lidera Jona Hisemana. Mówiło się o postępującej starości i chorobach wśród członków zespołu. Taka decyzja jest niewątpliwie zrozumiała, jednak jakoś tak smutno i żal się zrobiło. A tu proszę – taka niespodzianka. Warto pamiętać, że ostatnią studyjną płytę Jon Hiseman wraz z przyjaciółmi nagrał w 2005 roku. Był to album „Tomorrow’s Blues”.
W żaden sposób nie jestem w stanie ocenić zawartości tego nowego albumu Colosseum. Nie potrafię i nie chcę. Uważam, że nie mam do tego prawa. Warto pamiętać, że Colosseum już dawno jest w panteonie zasłużonych dla muzyki. To zespół-legenda i z całą pewnością nie nagrał muzyki poniżej swojego poziomu. Osobiście proponowana przez zespół nowa muzyka zawładnęła mną od pierwszych sekund. „Time On Our Side” to dziewięć klasycznych, rockowych kompozycji o zabarwieniu rythm’n’bluesowym oraz jazzowym. Brzmią one niebywale świeżo, ciepło i – co najważniejsze – przekonywująco, szczerze oraz prawdziwie. Słychać, że muzycy z Colosseum nie muszą niczego udowadniać, nie mają potrzeby się ścigać, zabiegać o względy dziennikarzy. Najzwyczajniej muzykowanie sprawia im mnóstwo radości. Wsłuchując się w „Time On Our Side” słyszę niespotykaną już dzisiaj zbyt często pogodę ducha, taki swoisty luz, bez zabiegania o to, czy się sprzeda i co o tym napiszą. Na taki komfort mogą sobie pozwolić muzycy pokroju Colosseum. Mało jest już tak zagranej muzyki na świecie.
Album „Time On Our Side” otwiera utwór „Safe As Houses”. To niebywale pogodna i optymistyczna kompozycja. Już na starcie słyszymy dobrze znane, rasowe rockowe dźwięki, bez zbędnych ozdobników i przekłamań. W utworze „Blues To Music” gościnnie zaśpiewała Ana Gracey – córka Barbary Thompson i Jona Hisemana. Jest ona autorką tej kompozycji. Wyróżniłbym również „Dick’s Licks” za kołyszący swingowy charakter. Ogólnie rzecz ujmując, całość jest niebywale spójna. Gdzieś jest więcej bluesa, gdzieś indziej – jazzu, a innym razem przeważa tradycyjny rock żywcem z lat 70. Jednak całościowo to harmonijny oraz bardzo homogeniczny album. Utwór za utworem płyną lekko jak we śnie, dając z łatwością zapisać się w pamięci słuchacza. Jest jedna kompozycja, która wyjątkowo mocno zagrała mi na sercu. To oszczędna i stonowana oraz niezwykle dojrzała ballada „Nowhere To Be Found” po mistrzowsku zaśpiewana przez basistę zespołu Marka Clarke’a obdarzonego niezwykle czystym głosem o bardzo szlachetniej barwie. Począwszy od tejże ballady aż do końca albumu zespół coraz intensywniej odwołuje się do swoich korzeni, przywołując dawny charakter swoich kompozycji. Tytuł ostatniego utworu z podstawowej zawartości płyty – „Anno Domini” – posłużył jako roboczy tytuł albumu. Na kompaktowej edycji płyty natkniemy się na niespodziankę pod postacią utworu Jacka Bruce’a „Morning Story” z albumu „Harmony Row”. To przyjacielski gest oraz ukłon w stronę niedawno zmarłego i nieodżałowanego muzyka. Tak się składa, że Colosseum jak i Jack Bruce wystąpili na tej samej edycji Festiwalu Legend Rocka. Nawet tytuł albumu „Time On Our Side” wskazuje wyraźnie na ogromny dystans wiekowych – jak by na to nie patrzeć – muzyków do otaczającej ich rzeczywistości i miejsca, w jakim oni sami się znajdują. Jakby chcieli powiedzieć: „Czas jest po naszej stronie – a my gramy i sprawia nam to niewyobrażalną i niewypowiedzianą radość”.
Najnowsza propozycja muzyczna Colosseum spodoba się każdemu, kto ma choć odrobinę szacunku do klasycznego rockowego grania oraz korzeni rocka progresywnego. Kto czuje jazzowe kołysanie sekcji rytmicznej oraz bluesowy smuteczek suto zakrapiany brzmieniem organów Hammonda, da się poprowadzić po bezdrożach saksofonowych ścieżek oraz podąży za dźwiękami gitary i nieziemsko śpiewającymi głosami, ten powinien posłuchać tego krążka. Tu nie ma się co rozpisywać. „Time On Our Side” to album dla takich nienowoczesnych dziadków z dosyć pokaźnym bagażem lat na plecach, mających jednak w oczach ten błysk „love and peace”. Muzycy Colosseum pomyśleli o takich osobnikach i przyszykowali dla nich edycję winylową tej płyty. Już nie mogę się doczekać, kiedy będzie ona pieścić me uszy, gdyż wersja cyfrowa tego materiału pozbawia go jego najważniejszych dźwiękowych cech.
Na swojej najnowszej płycie zespół Colosseum wystąpił w tradycyjnym składzie, który od szeregu lat nie uległ prawie żadnej zmianie. Za mikrofonem jak zwykle charyzmatyczny Chris Farlowe. Ten starszy już jegomość obdarzony został niezwykle mocnym głosem, który przez lata nie pobladł, jest wciąż naturalny i niepowtarzalny. Dlatego nie bez powodu mówi się o nim Mr. Voice. David „Clem” Clempson od zarania dziejów gra w Colosseum na gitarze. Mark Clarke śpiewa i gra na basie również od niepamiętnych czasów. Dave Greenslade – staruszek o czarownym uśmiechu – gra od początku istnienia zespołu na organach Hammonda, fortepianie oraz innych analogowych zabawkach. Jon Hiseman – jak wszyscy doskonale wiedzą – jest liderem, twórcą oraz swego rodzaju mentorem w Colosseum, zajmuje on centralne miejsce na scenie za zestawem perkusyjnym. Genialny z niego perkusista, niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Mam w tym miejscu na myśli także Colosseum II i Tempest. Barbara Thompson, wszechstronnie wykształcona multiinstrumentalistka, żona Jona Hisemana, z godnością zastąpiła w zespole zmarłego saksofonistę Dicka Heckstalla-Smitha.
To zdumiewające oraz wręcz niewiarygodne, że zespół, który nagrał zaledwie sześć płyt studyjnych oraz trzy koncertowe, przechodzi do historii jako jedna z najbardziej twórczych formacji, jakie kiedykolwiek istniały. Zapewne to zasługa bardzo wysokiego poziomu merytorycznego wszystkich płyt zespołu bez jakiegokolwiek wyjątku. Na nagranie takiego albumu jak ten ostatni mogą sobie pozwolić muzycy obdarzeni niezwykłym talentem oraz mający za sobą długą drogę artystyczną. Pozostaje mi mieć nadzieję, że jednak zobaczę jeszcze Jona Hisemana wraz z całą załogą gdzieś kiedyś na jakimś magicznym koncercie, a „Time On Our Side” to jeszcze nie ostatnie wydawnictwo zespołu. Jak dla mnie to ten album jest poza wszelką konkurencją i nie podlega żadnej klasyfikacji. Brakuje tak wysokiej skali ocen.

ARB
Listopad, 2014 r.