To chyba jeden z rekordów jeśli chodzi o oczekiwanie na nową płytę. Płytę zespołu, który od lat cieszy się niesłabnącą estymą wśród fanów neoprogresywnego rocka. Nie ma w tych słowach żadnej przesady, ni krzty patosu bądź jakiejkolwiek kpiny. Obok klasycznych już nazw takich jak Pendragon, IQ, Jadis, Pallas, Twelfth Night, jednym tchem wymawia się Landmarq. Dzieje tego zespołu to wyboista i kręta droga do sukcesu. Zanim przejdę do omówienia ich najnowszego, świeżutkiego jeszcze dzieła, naszkicuję w kilku słowach mały portrecik tej formacji. Wszak już dawno nic o Landmarq nie pisano, nie mówiono i długo nie słyszałem ich muzyki w audycjach radiowych.
Historia Landmarq sięga swoimi korzeniami głęboko do lat 80., kiedy to na fali odradzającego się progresywnego rocka powstawało wiele interesujących zespołów, takich jak formacja Quasar. Zespół ten nagrał dwa studyjne albumy, z których ten drugi, wydany w 1989 r. a zatytułowany „The Lorelei” z pewnością zapisał się złotymi nutkami w historii gatunku. Quasar podzielił los wielu zespołów, które wskutek szaleńczego splotu niesprzyjających okoliczności nie przetrwały zderzenia z rynkową rzeczywistością. Nie odnosząc sukcesów na polu artystycznym i komercyjnym Quasar przestał istnieć. Muzyka jako sposób wyrażania swoich myśli całemu światu, jako rodzaj wypowiedzi i miłość do niej tliły się w sercach muzyków. A płomyk ten muskany sprzyjającymi wiatrami rozpalił się żarliwym ogniem. Tchnął w muzyków nowego ducha. I tak zrodził się pomysł na nową formację. Landmarq powstał jak Feniks z popiołów Quasar. Oficjalnie zespół rozpoczął działalność w 1990 r. Historia jakich wiele, jednak kiedy przyjdzie mi mierzyć się z nową płytą neoprogresywnej kapeli, zwykle przypominam o takich często heroicznych postawach ludzi, chcących w jakiś sposób przemówić do nas swoją muzyką i wkładających wiele wysiłku i ogromną wolę walki w swoje istnienie. W latach 90. zespół nagrał cztery znakomite albumy: „Solitary Whitness” (1992), „Infinity Parade” (1993), „Vision Pit” (1995) oraz „Science Of Coincidence” (1998). Na pierwszych trzech krążkach w roli wokalisty i frontmana zespołu występował Damian Wilson – jeden z najbardziej cenionych w artrockowym świecie wokalistów. Wabiony wielką sławą i złudnym blaskiem muzycznego show biznesu Damian porzucił Landmarq, pragnąc z całych sił zastąpić Bruce’a Dickinsona w dywizji Żelaznej Dziewicy. Nic z tego nie wyszło i wylądował w znakomitej formacji Karla Grooma – Threshold. Damian to niespokojny duch, w Threshold nie pobył długo, miotany chęcią zrobienia kariery solowej odszedł od zespołu. Los jest tak przewrotny, iż sprawił, że Damian znów śpiewa w Threshold. Wróćmy jednak do Landmarq. Do nagrania czwartej płyty zespół zaprosił ówczesną pierwszą damę odrodzonego progresywnego rocka Tracy Hitchings, dawniej wokalistkę Quasar. A na początku lat 90. Tracy związała się współpracą z Clive’em Nolanem, który skomponował nawet dla niej muzykę na jej jedyny jak na razie solowy album. Tracy udzielała się wokalnie w projektach Nolana, śpiewała m.in. w chórkach w Pendragon. Po opuszczeniu Landmarq przez pana Wilsona Tracy dołączyła do zespołu i pozostaje w nim do dzisiaj. Na przełomie wieków Landmarq wydał dwie koncertowe płyty: „Thunderstruck” i „Aftershock”. Nastała cisza. W 2005 roku zespół wystąpił w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Zarejestrowali tam ponadgodzinny występ, wydany później na DVD i CD. W tzw. międzyczasie Tracy Hitchings stoczyła zwycięską, lecz długotrwałą walkę z chorobą nowotworową, co zapewne było przyczyną tak sporego opóźnienia w nagraniu i wydaniu najnowszego albumu „Entertaining Angels”.
Po tych kilku słowach, w których nakreśliłem z grubsza dzieje Landmarq, przejdźmy do najnowszej propozycji fonograficznej zespołu. Jak na tak długi okres oczekiwania muszę przyznać, że czuję ogromny niedosyt. Zacznę od stwierdzenia, że lwią część tego materiału dostaliśmy już na nagranym w Katowicach DVD „Turbulence”. Było to do przewidzenia, iż nagrany tam materiał ujrzy światło dzienne prędzej czy później. Jednak oczekiwałem znacznie więcej po tak długiej przerwie, zawartości znacznie obszerniejszej, bardziej zróżnicowanej, zagranej z siłą i energią burzy i niebywałą wręcz dynamiką. Tymczasem fani Landmarq dostali album bardzo przeciętny jak na możliwości zespołu. Zauważyłem, iż słowo „przeciętny” przewija się dość często w moich tekstach dotyczących nowych wydawnictw spod znaku neoprogresywnego rocka. Coś w tym jest, gdyż większość płyt z tego gatunku, którymi jesteśmy ostatnio obdarowywani, tak właśnie brzmi. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Album „Entertaining Angels” wpisuje się niestety w ten schemat. Nie jestem jednak rozczarowany. Płyty słucha się dobrze. Jest melodyjna, pełna soczystej elektroniki i gitar typowych dla stylu, w jakim porusza się Landmarq. Krążek zawiera osiem kompozycji, a jego specjalna edycja – drugą płytę z czterema dodatkowymi utworami. Tę nową propozycję muzyczną zespołu otwiera kompozycja tytułowa „Entertaining Angels”, tak samo jak koncert w Teatrze Śląskim. Chyba nawet lepiej zabrzmiała ta kompozycja na wydawnictwie koncertowym. Utwór typowy dla gatunku: melodyjny, dynamiczny, o dość patetycznej wymowie, bardzo charakterystyczny dla stylu i brzmienia Landmarq i przyznaję – robi wrażenie. Po tym dobrze już nam znanym powitalnym utworze następuje dwuczęściowa kompozycja „Glowing”. Jej pierwsza część mająca podtytuł „Przyjaciele” brzmi dość popowo jak na Landmarq, zaś część druga „Kochankowie” jest o niebo lepsza, lekko intrygująca, z rytmem zabarwionym nieco bluesowym sznytem. „Mountains Of Anglia” a także „Personal Universe” i „Prayer” to typowy, przyjemny dla ucha rock progresywny. Dwie z tych kompozycji już wcześniej słyszeliśmy na wspomnianym katowickim koncercie. Po prostu: nic dodać, nic ująć. Śliczne, melodyjne, jednym słowem ładne utwory. Na szczęście tę poprawną, lecz nieco przewidywalną muzyczną przeciętność rekompensują nam dwa ostatnie utwory z podstawowego krążka. Rozbudowane, epickie, pełne różnobarwnych melodyjnych i rytmicznych niuansów, zwrotów akcji i przeróżnych smaczków instrumentalnych. Te dwie bez wątpienia najciekawsze kompozycje na albumie to „Turbulence” i „Calm Before The Storm”. Ten drugi utwór doskonale znany z DVD to kwintesencja rocka progresywnego. Za takie właśnie utwory cenię sobie twórczość Landmarq. Niewątpliwym atutem tej płyty jest mocny, kobiecy głos Tracy Hitchings, oraz bardzo gęste, „mięsiste” brzmienie. Druga dodatkowa płyta zawiera cztery kompozycje, z których trzy znamy z koncertowego wydawnictwa, a spokojnie mogłyby one wszystkie znaleźć się na podstawowym krążku. Są to: „Walking On Eggshells”, „Timeline” i „Thunderstruck”. Całość brzmi doskonale, jednak brakuje mi czegoś, o czym nie potrafię napisać, co zaś wyczuwalne jest podczas słuchania wielu innych płyt. Miłośnicy muzyki zapewne wiedzą, co mam na myśli, a o czym nie bardzo wiem jak napisać i jak to nazwać. To dobry album, ale nie genialny. Nie czuję tych miłych dreszczy na całym ciele słuchając tej muzyki. Szkoda, bo pokładałem wielkie nadzieje w tej nowej płycie. Może zbyt wielkie. Może to ja mam wygórowane oczekiwania, a zespół po prostu zagrał to, co w duszy grało.
„Entertaining Angels” to album godny waszych uszu, mimo iż piszący ten tekst nie do końca dał się ponieść urokowi tej muzyki. Być może wielokrotne słuchanie pozwoli na odkrycie niesłyszalnych dotąd płaszczyzn, dźwiękowych planów sprytnie ukrytych pod tym gęstym, lawinowym brzmieniem Landmarq. Ja będę się wsłuchiwał w ten album, gdyż mimo wszystko kusi mnie on i wabi.
Na koniec przedstawię wam załogę Landmarq. Tracy Hitchings – przeurocza wokalistka, Uwe D’Rose – grzmiące gitary, Mike Varty – kaskady instrumentów klawiszowych, Steve Gee – gitara basowa oraz Dave Wagstaffe – perkusja. Ten ostatni mocno udziela się w różnych neoprogresywnych projektach.
Muzykę Landmarq w dawnych, dobrych czasach bardzo mocno propagował m.in. mistrz Tomasz Beksiński. Mam nadzieję, a raczej jestem pewien, że muzykę z ich nowego, długo wyczekiwanego krążka tu i ówdzie będzie można usłyszeć. Mam zamiar przyczynić się także do popularyzowania tej nowej płyty. Gorąco polecam nowy Landmarq.
ARB
Luty, 2012 r.