Dream Theater – Dream Theater

Nie mogę odmówić sobie ogromnej rozkoszy napisania kilku ciepłych słów o nowym, cieplutkim jeszcze wydawnictwie Dream Theater. Ich świeżutkie dzieło jest dwunastą studyjną, pełnowymiarową fonograficzną propozycją. A gdyby dodać wszelakie wydawnictwa koncertowe, to otrzymujemy potężną dyskografię świadczącą o tym, że Dream Theater to w pełni klasyczny, rockowy zespół, który wielkimi zgłoskami naznaczył należne mu miejsce w panteonie sławy. Dowodem na tę tezę niechaj będzie olbrzymia ilość kontynuatorów wyraźnie nakreślonego przez Dream Theater stylu, jak też oślepionych talentem tego amerykańskiego kwintetu, często bezmyślnych naśladowców, których z biegiem lat przybywa.
Najnowsze wydawnictwo Teatru Marzeń wydaje się być na pierwszy rzut oka bardzo oszczędne w swojej wymowie. Czarna okładka z logo zespołu pośrodku, tytuł albumu najprostszy z możliwych: „Dream Theater”, za to zawartość – jak zwykle genialna. Zespół nigdy nie schodzi poniżej wysoko zawieszonej przed laty poprzeczki.
Na program płyty składa się dziewięć klasycznych, rozbudowanych i wielowątkowych kompozycji, zagranych po mistrzowsku ze szwajcarską precyzją, wirtuozerią i ogromnym kunsztem przez muzyków najwyższej próby.
Album otwiera dość zaskakujący „False Awakening Suite”. Ten niespełna trzyminutowy utwór podzielony został na trzy części. Brzmi on tak, jakoby miał być zwiastunem rock opery w trzech aktach. Nie, proszę się nie niepokoić. Zespół nie poszedł w ślady Clive’a Nolana. To symfoniczne otwarcie, pełne patosu i rozmachu, o lekkim, niemal gotyckim zabarwieniu moim zdaniem ma za zadanie usadzić słuchacza wygodnie w fotelu, z którego nie podniesie się on przez godzinę z kilkoma minutami. Zostanie wręcz przykuty do niego, by ze zdumieniem śledzić pozostałe muzyczne wydarzenia.
Znany z singla promującego wydawnictwo „The Enemy Inside” oraz „The Looking Glass” to kompozycje, do jakich zespół przez lata nas przyzwyczaił. Jednakże tak się dzieje, że ten z pozoru przewidywalny styl ciągle mnie zaskakuje. Ta gęstość brzmienia, matematyczna precyzja wykonania i charakterystyczne dla stylu zespołu melodie w połączeniu ze sobą dają za każdym razem efekt powalający na kolana. Każdą sekundę tej płyty wypełniają błyskotliwe solówki, soczyste riffy, pełne przestrzeni klawisze i niezwykle precyzyjna sekcja rytmiczna.
„Enigma Machine” to instrumentalny fragment tego krążka, w którym muzycy dają upust swoim umiejętnościom. Aż iskrzy tu od wirtuozerskich popisów poszczególnych instrumentalistów. To typowy progmetalowy układ równań bez rozwiązania.
Moim zdecydowanym faworytem na tej płycie jest „The Bigger Picture”. Takim kompozycjom Dream Theater gotów jestem oddać się bez reszty. Uwielbiam ten sposób śpiewania Jamesa LaBrie, te fortepiany Jordana Rudessa. To cacuszko pełne ciepła. Za takie właśnie utwory kocham Dreamów najbardziej. „Behind The Veil”, „Surrender To Reason”, „Along For The Ride” w niczym nie ustępują wcześniejszym utworom. Kolejnym atutem tego wydawnictwa jest jego wyrównany poziom.
Całości dopełnia 22-minutowa suita „Illumination Theory”. Odnoszę wrażenie, że to utwór w niczym nie ustępujący swoim poprzedniczkom takim jak chociażby „Octavarium” czy „Six Degrees Of Inner Turbulence”. Tę pięcioczęściową epicką kompozycję wyróżnia ciekawa, momentami wręcz filmowa orkiestracja. Całość utrzymana jest w monumentalnym klimacie. Chwilami muzycy jak iluzjoniści zaskakują słuchacza ciekawymi dygresjami i żarcikami muzycznymi. Utwór ten jak i całą płytę zamyka nastrojowa coda, zagrana na fortepianie z floydowską gitarą w tle.
Czy mogę wymyśleć coś oryginalnego w temacie Dream Theater? Chyba nic ponad to, co już w niejednym tekście na ich temat napisałem. Pozostaję pod urokiem ich muzyki od lat i to się już nie zmieni. Najnowszy album potwierdza tylko moją opinię.
Wrażenie robi też staranność, z jaką zespół przygotowuje każde kolejne wydawnictwo. Ich płyty są doskonale nagrane, szata graficzna również na wysokim poziomie. A wielbiciele analogowego dźwięku będą mieli okazję przetestować najnowszy krążek Dream Theater na swoich gramofonach, gdyż ukazuje się on także na dwupłytowym winylowym wydawnictwie. Zaś zwolennicy wielokanałowego brzmienia będą mogli zaopatrzyć się w podwójne CD, gdzie na drugiej płycie dostaną mix 5.1.
A oto odpowiedzialna za całe to zamieszanie załoga: John Petrucci – gitary i produkcja płyty, John Myung – gitara basowa, James LaBrie – fenomenalny wokal, Jordan Rudes – pianista i myśliciel oraz zadomowiony na dobre w składzie profesor Mike Mangini – perkusja i instrumenty perkusyjne. Słuchając najnowszej płyty odnosimy wrażenie, że jest to zgrany kolektyw złączony nierozerwalnymi więzami przyjaźni. Warto dodać, ze za wychwalane wyżej orkiestracje odpowiedzialny jest niejaki Eren Başbuǧ, za konsoletą czuwał Richard Chycki, a Hugh Syme odpowiada za okładkę.
Już nie mogę się doczekać, kiedy talerz mojego gramofonu zaszczyci ten krążek. A w lutym przyszłego roku czeka nas kolejne spotkanie z zespołem w katowickim Spodku. To nie koniec niespodzianek od zespołu. W listopadzie ukazuje się wydawnictwo koncertowe zespołu zatytułowane „Live At Luna Park”. Będzie dostępne na każdym z możliwych nośników. Będzie czego słuchać. „Dream Theater” zapewne zajmie wysoką pozycję w rankingach płytowych za rok 2013. To oczywiste, że polecam ten album z całego serca.

ARB
Wrzesień, 2013 r.