Dream Theater – A Dramatic Turn Of Events

Wreszcie zakończył się ten koszmarny dla fanów Dream Theater okres wyczekiwania na nowy materiał, okres spekulacji, domniemywań, jak będzie brzmiał teraz zespół z nowym perkusistą, czy ma rację bytu następca Mike’a Portnoya, jaka będzie ta nowa płyta, jaki kierunek obierze zespół i w ogóle co będzie się działo z Dream Theater. Pytań było wiele, odpowiedzi żadnych. Napięcie związane z oczekiwaniem na nową płytę i trasę koncertową sięgnęło zenitu. Wreszcie zespół przerwał to pasmo domysłów, wpierw pokazując nową postać w zespole, perkusistę Mike’a Manginiego, którego mieliśmy okazję podziwiać na lipcowym koncercie w katowickim Spodku. To wydarzenie zostało przeze mnie wcześniej opisane. A teraz zespół prezentuje nam swoje najnowsze dzieło: „A Dramatic Turn Of Events”.
Nie będę pisał o historii zespołu, o poprzednich płytach, zmianach personalnych, zawirowaniach, jakie towarzyszyły spektakularnemu odejściu Mike’a Portnoya. Całą tę historię zapewne wszyscy znają. Dream Theater jest zresztą bardzo często omawiany na stronach internetowych, a także w niejednym muzycznym piśmie i programie radiowym. Ta „supergrupa” ze Stanów Zjednoczonych jest doskonale znana fanom szeroko pojętego rocka progresywnego. Skupmy się zatem na ich najnowszej płycie.
Był późny, ciepły, sobotni wieczór, kiedy odtworzyłem sobie tę płytę i zamarłem z wrażenia, po prostu zamurowało mnie. Takiej płyty chyba do tej pory jeszcze w dyskografii Dream Theater nie było. Przede wszystkim nie wyczułem braku Portnoya za perkusją, w zespole nie pozostał po nim żaden, choćby najmniejszy ślad. A mnogość zbyt wyeksploatowanych artrockowych patentów została zamieniona w przebogaty wachlarz różnorakich, zaskakujących brzmień, tak mocno nasyconych emocjami, że stworzyły one zupełnie niepowtarzalny, osobliwy, pełen lekkiego niepokoju, a zarazem uniesienia klimat. Pewnego rodzaju niesamowitości nadaje tej muzyce sama tematyka albumu odwołująca się do wydarzeń sprzed dziesięciu lat, z 11 września 2001 roku – do ataków terrorystycznych na wieże WTC. Okładka tego wydawnictwa hipnotyzuje swoją barwą i zachęca do wysłuchania najnowszej propozycji zespołu.
Krążek otwiera kompozycja „On The Backs Of Angels”. Utwór ten został zaprezentowany przez zespół na wiosennej trasie koncertowej jako zapowiedź tego, co będzie działo się na nowej płycie, jednak dopiero na albumie słychać jej brzmienie w całej okazałości, a genialna, klasycyzująca partia fortepianu w wykonaniu Jordana Rudessa nadaje tej kompozycji szlachetnego blasku, który podkreślają także wszechobecne na tej płycie potężne chóry. Pojawiają się one w refrenach, wstępach, tam gdzie wydawać by się mogło, że muzyka jest już tak gęsta, iż nie ma już miejsca na żadne dodatkowe nasycenie brzmieniem. Na samym początku należy zwrócić uwagę na urokliwe melodie przewijające się w każdej z kompozycji i nadające im niebywałej lekkości i miękkości. „Build Me Up, Break Me Down” i „Lost Not Forgotten” stopniowo budują napięcie i atmosferę tego muzycznego spektaklu. To dwie na wskroś nowoczesne kompozycje, pełne zwrotów muzycznej akcji, szaleńczych improwizacji, dialogów pomiędzy poszczególnymi partiami instrumentów. Jednak bywało już tak na muzycznej drodze zespołu, iż takie popisy nie prowadziły do niczego dobrego. Czasem odnosiło się wrażenie, że była to trochę sztuka dla sztuki – na wysokim poziomie, lecz momentami jakby bez adresata tych szaleńczych gonitw i popisów technicznych muzyków. Na tym albumie nawet w taki wirtuozerski sposób wyrażane emocje mają swój głęboki sens. Te jakże charakterystyczne dla Dream Theater matematyczne, gitarowo rytmiczne łamigłówki są tu zdecydowanie bardziej czytelne, mają swój określony czas, nie ciągną się w nieskończoność, zostawiając słuchacza daleko w tyle za nimi. Są natomiast głęboko przemyślane i ułożone tak, że współgrają ze stworzonym przez zespół całościowym klimatem płyty, są jego nieodłączną częścią. „This Is The Life”, „Bridges To Sky” i „Outcry” po prostu wgniatają słuchacza w fotel swoim potężnym brzmieniem, wszechobecnymi, monumentalnymi chórami, mozaiką wirtuozerskiej dyskusji poszczególnych instrumentalistów, ujmującymi melodiami, klimatycznymi wstępami do kolejnych muzycznych opowieści, wreszcie klasycznym fortepianem i wielowarstwowym tłem położonym przez instrumenty klawiszowe pod całość każdej kompozycji. Każdy z wymienionych utworów okraszony jest jakimś technicznym, realizacyjnym smaczkiem. Kiedy już temperatura tego krążka jest wystarczająco wysoka, atmosfera gęsta, nieco mroczna
i niepokojąca, to właśnie wtedy zespół pozwala słuchaczowi zaczerpnąć głębokiego oddechu. To ukojenie przychodzi za sprawą muzycznej perełki, jaką jest niewątpliwie czterominutowa miniatura „Far From Heaven”. Klasyczny fortepian, smyczki i głos Jamesa LaBrie, który w takich kompozycjach nabiera koloratury najwyższej próby, brzmi idealnie miękko, głęboko, wydzielając przy tym olbrzymią dawkę ciepła. „Breaking All Illusion” to kolejny, epicki rozdział tej muzycznej opowieści, pełen tych wszystkich niesamowitości, o których już wcześniej pisałem. Znów te przenikające na wskroś chóry, podniosły nastrój, trochę muzycznego szaleństwa. Jednak całość tak genialnie wyważona, zachowane wszystkie proporcje, niczego nie jest za dużo ani za mało. To jeszcze jedna przebogata w brzmienia i klimaty kompozycja. Finałem dzieła jest utwór „Beneath The Surface”. Jest to lekkie – przynajmniej dla mnie – zaskoczenie, gdyż Dream Theater zwykł kończyć swoje dzieła długimi, rozbudowanymi, epickimi kompozycjami, a tu mamy spokojną, wyciszającą słuchacza dawkę muzyki. Odnoszę wrażenie, że muzycy pragną przywrócić słuchacza w stanie nienaruszonej psychiki po wstrząsie, jakiego zapewne ów słuchacz mógł doznać, zanurzając się głęboko w tę muzykę. Kapiąca woda, akustyczna gitara, lekka orkiestracja, kołysząca melodia i aksamitny, kojący głos wokalisty pozwalają słuchaczowi na spokojne przejście do realnego, otaczającego go świata. Jednak nie na długo, bo muzyka na „A Dramatic Turn Of Events” jest tak piękna, że chce się do niej powrócić. Jak dobrze, że sprzęt grający wyposażony jest w funkcję ponownego odtwarzania płyty, bez konieczności korzystania z przycisku „play” :)
Dodatkowym atrybutem stanowiącym o geniuszu tego wydawnictwa jest doskonała jakość realizacji nagrań. Zapewniam, iż bardzo przyjemnie dla ucha brzmi ten materiał. Skład Teatru Marzeń jest doskonale znany wszystkim fanom zespołu, ale dla przypomnienia: James LaBrie – niezwykły śpiew, John Petrucci – czarodziej gitary, John Myung – włada basowymi gromami, Jordan Rudess – wirtuoz, pianista i wizjoner oraz Mike Mangini – profesor perkusji, którego gra podoba mi się bardziej niż jego poprzednika. Gra on bardziej klarownie, przejrzyście, czytelnie, bez zbędnych ozdobników i gwiazdorstwa.
Jestem oczarowany najnowszą propozycją muzyków z Dream Theater. Tak dojrzałej, przemyślanej, zrównoważonej płyty zespół do tej pory nie nagrał. Grupa ma już kilka epickich, prawie doskonałych dzieł, ale takiego na swoim koncie zespół jeszcze nie zanotował, aż do wydania tegorocznego albumu. „A Dramatic Turn Of Events” to arcydzieło i gdybym miał posłużyć się jakąś skalą ocen, np. dziesięciostopniową, to skłonny byłbym przyznać tej płycie maksymalną ilość punktów. Chociaż... może odjąłbym jeden punkcik, tylko po to, by zostawić go sobie na kolejne arcydzieła, jakimi zapewne zespół nas uraczy, bo potencjał, jaki w nich drzemie, jest ogromny. Ta najnowsza propozycja fonograficzna zespołu jest także dowodem na to, że ich muzyka nie jest tylko lawiną wirtuozerskich popisów, zagranych z matematyczną precyzją, bez jakichkolwiek emocji. To także urzekające słuchacza klimaty i niebywałej urody melodie. Staranne wykształcenie muzyków, talent, wyobraźnia, niezwykłe umiejętności składają się na tak spektakularny i niespotykany wręcz sukces artystyczny, a także komercyjny zespołu. To najnowsze wydawnictwo Dream Theater potwierdza tylko szereg teorii o nadzwyczajnym geniuszu tego zespołu, jest kolejnym dowodem na to, iż zespołowa praca, upór, uparcie realizowane wizje przynoszą efekty w postaci takich właśnie arcydzieł, jakim jest „A Dramatic Turn Of Events”. Dla mnie jest to płyta bieżącego roku i nie sądzę, by jakiekolwiek wydawnictwo zdołało przebić się przez geniusz tego albumu. Kończę i zagłębiam się ponownie w najnowszą opowieść, kreowaną przez Dream Theater na opisywanym właśnie krążku, czekając z utęsknieniem na kolejną wizytę muzyków w naszym kraju, która już niebawem, na samym początku 2012 roku. „A Dramatic Turn Of Events” to niezbędna pozycja w każdej szanującej się płytotece. To pozycja obowiązkowa!

ARB
Wrzesień, 2011 r.