Jethro Tull’s Ian Anderson – Zabrze, Dom Muzyki i Tańca 24.08.2012

Każde muzyczne działanie Iana Andersona i Jethro Tull przykuwało zawsze moją uwagę. Nie inaczej jest i tym razem. Wszak Ian Anderson i jego Jethro Tull we wszystkich możliwych konfiguracjach należy do ścisłego grona moich faworytów. Od dłuższego czasu pisano tu i ówdzie na łamach branżowych portali internetowych o powrocie Iana Andersona i Jethro Tull z nowym materiałem. W bieżącym roku – w 40. rocznicę ukazania się albumu „Thick As A Brick” – dyskografia zespołu wzbogacona została o zjawiskowo piękny i bardzo dojrzały materiał „Thick As A Brick 2”, będący kontynuacją historii młodego, lekko nierozgarniętego chłopca miotanego problemami dorastania. Dla mnie prywatnie najnowsze dzieło Iana i na nowo skompletowanej załogi Jethro Tull to jedna z najważniejszych płyt ostatniego dziesięciolecia. Tym bardziej ucieszyła mnie wieść, jaka gruchnęła z mocą piorunu wczesną wiosną, iż maestro Anderson ze swoją kompanią odwiedzą nasz kraj i wystawią obie części „Thick As A Brick”, wzbogacone o multimedialne dodatki, na deskach Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Tak na marginesie dodam, że właśnie koncert Jethro Tull był wystarczającym powodem, by darować sobie tegoroczną edycję mojego ulubionego festiwalu Burg Herzberg i przeżyć to najlepsze koncertowe widowisko roku w bardziej komfortowych warunkach.
Dom Muzyki i Tańca w Zabrzu jest wymarzonym miejscem do tego typu muzycznych zjawisk, jakie mieliśmy okazję przeżyć w ostatni weekend sierpnia. W murach tego okazałego budynku rozbrzmiewały już nieraz dźwięki klasycznego progresywnego rocka. Warto pamiętać o tym, że w maju 1994 roku po raz pierwszy w Polsce wystąpiła właśnie w tej sali grupa Pendragon. Kilka razy Dom Muzyki i Tańca przeżywał prawdziwy szturm fanów Fisha. Blackmore’s Night, Loreena McKennitt i Yes także gościli w tym miejscu swoich wielbicieli. Miejsce stworzone wręcz do tego typu imprez i moim zdaniem rzadko w tym celu wykorzystywane. W sierpniowy, piątkowy wieczór zasiadłem wraz z małżonką w wygodnych fotelach sali koncertowej. Wyczekiwana miesiącami muzyczna uczta rozpoczęła się punktualnie. Bardzo cenię sobie takie zachowanie artysty, który nie każe przybyłym widzom długo czekać na swój występ. Świadczy to o wysokiej klasie i kulturze muzyka. Na scenie pojawili się panowie ubrani w stroje stylizowane na odzież szkolnych woźnych z ubiegłego stulecia. Zrobili trochę porządku na scenie. Przynieśli kilka rekwizytów, poprawili ustawienie instrumentów. A wszystko to odbyło się przy dźwiękach lekko swingującej muzyki. Bez wątpienia był to element przedstawienia. Muzyka grała nieco głośniej niż zwykle przed koncertem, a światła na widowni powoli wygaszano. W totalnych ciemnościach na ekranie umieszczonym nad sceną mistrz ceremonii Ian Anderson dokonał krótkiego wstępu słownego, wyjaśniając genezę powstania legendarnej już dziś muzycznej opowieści i rozległy się pierwsze dźwięki gitary akustycznej zwiastujące „Thick As A Brick” z 1972 roku. To była najprawdopodobniej jedyna okazja obejrzenia scenicznej interpretacji tego klasyka z dorobku Jethro Tull. Przez lata zespół dokonywał inteligentnego skrótu tej 43-minutowej kompozycji, również na koncertach w naszym kraju. Teraz dostaliśmy dwie części „Thick As A Brick” w całości na żywo, wspomagane dodatkowo projekcją licznych filmów objaśniających i komentujących treść przedstawienia. W części pierwszej zabrzmiała cała suita „Thick As A Brick” z 1972 r. lekko rozciągnięta w czasie do około 50 minut. Po trwającej kwadrans przerwie obrazy stylizowane na filmiki z You Tube, co warte podkreślenia z polskim tekstem zapowiedziały powrót zespołu na scenę i kontynuację przedstawienia pod postacią „Thick As A Brick 2”. Na bis zabrzmiał absolutny klasyk „Locomotive Breath” z albumu „Aqualung”. Zagrany został z niebywałą dawką energii i ogromną pasją, jakby zespół chciał przypieczętować całe widowisko bardzo mocnym akcentem. Tracklista koncertu nie była skomplikowana do zapamiętania: „Thick As A Brick 1 & 2” oraz wspomniany już „Locomotive Breath” na bis.
Warto zwrócić uwagę na kilka podstawowych aspektów występu Jethro Tull, które przyczyniły się do tego, iż był to niezapomniany wieczór, pełen muzycznych przeżyć. Na uwagę zasługuje doskonały dźwięk. Słyszalny był każdy szczegół obfitującej w przeróżne meandry rytmiczne i melodyczne kompozycji „Thick As A Brick”. Jej przebogata warstwa przenikających się wzajemnie partii poszczególnych instrumentów była możliwa do uchwycenia bez trudu. Doskonała sekcja rytmiczna, czytelne instrumenty klawiszowe, partie Hammondów przenikały mnie na wskroś, klarowna gitara i wszechobecny, jedyny w swoim rodzaju flet Iana Andersona uczyniły z obu suit arcydzieło. Dosyć młoda, grająca z zapałem załoga z precyzją wyczuwała zawiłości muzyki Jethro Tull. Ian Anderson dobrał sobie naprawdę sprawnych, wytrawnych i wszechstronnych muzyków. Kolejnym elementem odświeżającym wizerunek Jethro Tull jest drugi wokalista i zarazem aktor wcielający się w poszczególne oblicza bohatera „Thick As A Brick”. Ten zabieg – z pozoru ryzykowny – okazał się być sprytnym zabiegiem ze strony lidera, który zastąpił pewne niedociągnięcia wokalne spowodowane słusznym wiekiem poprzez oddanie niektórych partii wokalnych bardzo utalentowanemu, a zarazem młodszemu koledze. Wszystkie te części składowe, o których piszę, połączone w jedną całość dają zdumiewający efekt. Powodują, iż widowisko staje się dynamiczne, pulsujące, wciągające i perfekcyjne. Ian Anderson przygotował unikalny, jedyny w swoim rodzaju spektakl, dając nam możliwość najpełniejszego przeżycia napisanego przed laty i teraz muzycznego widowiska. Na wiszącym nad sceną ekranie pojawiały się stosowne do toczącej się na scenie akcji filmy, które wzbogacały i pomagały zrozumieć treść płyty, a nie były jedynie pustym, efekciarskim dodatkiem do całości. Warto w tym momencie zwrócić uwagę na sposób prezentowania muzyków. Każdy z nich był wywoływany przez lidera i pojawiał się na ekranie we wcześniej nakręconych scenach, jednocześnie wychodził na środek sceny, kłaniając się w stronę publiczności i ekranu. Bardzo oryginalny sposób przedstawiania składu.
Cieszy mnie ogromnie obecność na widowni wiernych fanów Jethro Tull, będących często już w słusznym wieku, jak i ich dzieci i młodszych kolegów. Wyjątkowo charyzmatyczna postać Iana Andersona wprawia w podziw kolejne pokolenia. Lider Jethro Tull opiera się skutecznie niszczycielskiej machinie czasu. Choć ma 65 lat, to w oczach ciągle „love and peace”. Energią, jaka eksploduje z niego podczas koncertu, obdarować można by niejedną liczną orkiestrę tworzoną przez znacznie młodszych muzyków. Tryska niebywałym poczuciem humoru, którym dałoby się obdzielić wielką gromadę smutasów. Inteligentne dowcipy padające ze sceny czynią koncerty Jethro Tull bardziej barwnymi. Ian ma doskonały kontakt zarówno z muzykami na scenie, jak i z publicznością. Mimo utyskiwań wielu malkontentów na wydany w tym roku album „Thick As A Brick 2”, to doskonała pozycja w dyskografii, kawał solidnego, klasycznego, rockowego grania. Cieszę się z tego, że Ian Anderson dopisuje kolejne rozdziały do opasłej już księgi zatytułowanej Jethro Tull. Ogromnie jestem rad z faktu, iż po raz kolejny dane mi było przeżyć dobrze mi znaną muzykę na żywo. „Thick As A Brick 1 & 2” znam na wylot. Pamiętam każdą nutę tego dzieła, potrafię nucić poszczególne fragmenty, a jednak za każdym razem, kiedy mam okazję posłuchać Jethro Tull na żywo, staram się nie przegapić takiej okazji. Kto nie wybrał się na ten koncert a mógł, ma przynajmniej dwa powody do niezadowolenia. Po pierwsze „Thick As A Brick” na żywo to o wiele mocniejsze przeżycie niż słuchanie tego materiału z płyty, a po drugie krążą słuchy o zawieszeniu działalności koncertowej przez Iana Andersona. Więc kto wie, być może piszę o ostatnim koncercie Jethro Tull. Oby te niepokojące informacje okazały się być tylko dziennikarską kaczką.
Na koniec chciałbym opowiedzieć o wspaniałej przygodzie, jaka spotkała mnie i moją żonę w drodze powrotnej z koncertu, a obrazuje ona, jakiego pokroju fanów ma Ian Anderson i Jethro Tull. Otóż perspektywa powrotu z Zabrza nie rysowała się w różowych barwach. Postanowiliśmy zaryzykować wyprawę na parking celem załapania się choćby w bagażniku na transport. Na miejscu okazało się, że sam Ian Anderson mimo zmęczenia poświęcił kilka chwil swoim najbardziej wytrwałym i zagorzałym wielbicielom, by zamienić z nimi kilka słów, rozdać autografy na koncertowych trofeach. Udało nam się zdobyć na zaproszeniu gustowny podpis złożony ręką mistrza. Wielbiciele starego dobrego rocka wyczuwają się na odległość i pewien życzliwy, kulturalny, starszy jegomość zaproponował nam z miejsca transport do Krakowa. Był on na koncercie ze swoim synem i jego kolegą. Takich podróży się nie zapomina. Przez cały czas omawialiśmy przeróżne aspekty twórczości Iana Andersona i Jethro Tull, dyskutowaliśmy o filmach fantasy, atmosfera w aucie skrzyła się wykwintnym żartem i inteligentnymi uwagami na wszelakie tematy. Takich ludzi spotkać to prawdziwy skarb.
To był niezapomniany, pełen mocnych wrażeń wieczór. Przeżyłem wyjątkową podróż w czasie i dzięki opisanym w powyższym tekście zdarzeniom poczułem się młodszy o 30 lat. To cudowne móc się znów tak czuć.

ARB
Wrzesień, 2012 r.